Kolejny już, czwarty Marsz Ateistów i Agnostyków w Krakowie (tym razem pod hasłem Dni Świeckości), podobnie jak wcześniejszy zielonogórski marsz pod tą samą nazwą, może budzić pewne zdziwienie. O ile określenie „wojujący ateista” jest jakoś zrozumiałe, oddaje temperaturę poglądów „przeciwników pana Boga”, o tyle „wojujący agnostyk” wygląda dość osobliwie. Uczestnictwo w demonstracji, z transparentami i okrzykami oznacza zaangażowanie w głęboki spór światopoglądowy. Agnostycyzm natomiast to dość subtelna idea zbudowana z niepewności i zwątpienia, która nie kojarzy się z marszami i zajmowaniem jakiegokolwiek twardego stanowiska. Różnica, jak głosi anegdota, polega na tym, że agnostycy będą mieli na Sądzie Ostatecznym tylko niewyraźne miny, a ateiści będą przerażeni.
Granica może być jednak płynna. Rozpoczynająca się właśnie w Lublinie akcja billboardowa z hasłem „Nie zabijam, nie kradnę, nie wierzę”, choć w założeniach ma być ateistyczna, mogłaby być równie dobrze manifestem agnostyka.
Agnostycy to ludzie, którzy deklarują, iż nie są w stanie rozstrzygnąć sporu o istnienie Boga, że nie można tego istnienia ani udowodnić, ani też mu zaprzeczyć. O ile ateista kojarzy się z kimś, kto nie wierzy w istotę wyższą, a człowiek wierzący z kimś, kto uznaje to za pewnik, agnostyk jest gdzieś pośrodku, nie wierzy ani w jedno, ani w drugie, ale nie wyklucza żadnej opcji.
Jeśli na coniedzielne msze – jak pokazały niedawne badania – przychodzi tylko 40 proc.