Sąd w Środzie Śląskiej pochylił się nad kuratorskim wnioskiem o odebranie spod opieki dziadków pięcioletniego Maćka z nadwagą. Chodziło o jakieś 7 kg. Chłopiec sporo w życiu przeszedł, nim trafił do dziadków. Którzy karmili po polsku. Normalnie, czyli ziemniaki z kotletem, zupa. Ale warzywa też, jak zapewniali. Kurator niepokoiła się jednak, że dziecko jest za grube, a dziadkowie nie chcą współpracować – ani w sprawie diety, ani w żadnej innej. Na wniosek sądu przeprowadzono badania, z których wynika, że otyłość dziecka nie ma podłoża genetycznego. Sąd jednak nie zdecydował się skierować dziecka do rodziny zastępczej.
Nim sprawa wagi zaczęła być kwestią państwową i prawną, na dobre przestała być kwestią zdroworozsądkową. Już mniej więcej dekadę temu Barbara Markowska, dziennikarka telewizyjna i autorka popularnej kiedyś idei działających społecznie Klubów Kwadransowych Grubasów, ze zdumieniem odnotowała, że zaczęli zgłaszać się do nich ludzie bez nadwagi, chcący się odchudzać. Kulturowy próg otyłości nieustannie się obniża, a nietolerancja wobec tych, którzy nie mieszczą się w tej wyśrubowanej normie – rośnie. Coś, co wcześniej pozostawało w sferze prywatności, staje się elementem społecznej ingerencji, oceny i nacisku, wykraczającym już daleko poza ramy przyzwoitości i taktu.
Otyłość zaczyna budzić wielkie emocje. Na których żerują telewizje. Zachwycone, gdy na antenie udawało się jakiegoś grubego doprowadzić do łez. Gruby – okropny, odrażający, godny politowania, a nawet pogardy, stał się Murzynem naszych czasów, a stosunek do jego wagi – niemalże współczesnym rasizmem. – I nie można tego tłumaczyć tylko troską o zdrowie, bo nie spotkałam się z taką nienawiścią do palaczy albo alkoholików – mówi pedagożka i edukatorka seksualna z Grupy Ponton Alina Synakiewicz, wciąż stykająca się z obsesją na temat własnej wagi u młodzieży.