Kanarek na wolności
Z własnej woli zostałem zakładnikiem X. podczas ćwiczeń o kryptonimie Y. w miejscowości Z.
Zakładnikiem w czasie ćwiczeń GROM zostaje się za sprawą oficjalnego pisma. O zgodę trzeba prosić samego ministra obrony narodowej. Później pismo jak jesienny liść spada z jednego biurka na drugie. Do pieczątek przybitych przez redakcję dochodzą kolejne. Mała okrągła z sekretariatu dowódcy generalnego, prostokątne różnych dziwnych instytucji. Sprawę załatwiają właściwie dwa słowa: do realizacji, i zamaszysty podpis.
Bycie zakładnikiem wiąże się z niskim poziomem BHP i wysokim stresu. To pewnie dlatego w tym zawodzie nie ma tłoku. Wojska specjalne radzą sobie, jak mogą. Czasem porywają się wzajemnie, zawsze to jakaś praktyka, zwłaszcza że w cenie jest realizm. A ćwiczyć można różne wątki, np. bandytów, którzy z porwania zamierzają czerpać nie tylko zyski, ale i przyjemność z dręczenia zakładnika. Dla specjalsów to okazja, żeby nie tylko wczuć się w rolę ofiary, ale przygotować na scenariusz, w którym sami się nią stają.
Czasem korzystają z wolnego czasu pracowników zaprzyjaźnionych ambasad, dla nich to również cenna lekcja. Niestety, zakładnicy szybko się zużywają. Tylko nieliczni nadają się do ponownego użycia.
Pestki
Zakładnikowi mówi się tyle, ile trzeba, czyli właściwie nic. O godzinie W. trzeba być w miejscu M. Koniec. Dress code niezobowiązujący. Konkretnie zestaw ubrań taki, żeby nie było szkoda później wszystkiego wyrzucić. Raczej ciepłe rzeczy, chyba że chce się zaliczyć dodatkową sprawność z hipotermii. Kwestia zabierania jedzenia jest otwarta, ale najlepiej najeść się na zapas, bo to nie będzie kolacja przy świecach.
Początek jest wręcz relaksujący. Podjeżdża czarny samochód i dostaje się całą tylną kanapę dla siebie. Nawet nie wiążą oczu. Zresztą nie ma po co. I tak się nie ucieknie, bo nie wiadomo gdzie. Miejscowość Z.