Dzielnica czystych dusz
Mieszkańcy dzielnicy Mea Szearim w Jerozolimie nie znają słowa kompromis
Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w czerwcu 2008 r. Autor tekstu zmarł w 2015 r.
W centrum świętego miasta żydowska sekta religijna kontestuje syjonizm i Państwo Izrael.
Skandal w rodzinie! Wstyd w synagodze! Rejwach w jerozolimskiej dzielnicy Mea Szearim! Rabin Amram Blau ożenił się z gojką. Mimo iż wybranka wieloletniego przywódcy krańcowo ortodoksyjnej, antysyjonistycznej żydowskiej wspólnoty ideowej Neturei Karta przeszła na judaizm i przyjęła imię Ruth Ben Dawid, a rzecz miała miejsce niemal pół wieku temu – członkowie sekty pozostali do dziś nieugięci. Nawet po śmierci rabina na dźwięk jego nazwiska większość członków Neturei Karta odwraca głowę z obrzydzeniem. Mieszkańcy Mea Szearim nie znają słowa kompromis. Tak było zawsze, od końca XIX w., gdy osiedlili się tutaj pierwsi przybysze z Polski i Węgier. I tak jest dzisiaj, gdy z nienawiścią odrzucają wszystko, co trąci światem współczesnym, syjonizmem lub izraelską państwowością.
Pierwsza setka osiedleńców przybyła przypuszczalnie w 1885 r.: uczniowie słynnego cadyka z Wilna, dla których ortodoksja wielkiego rabina nie była dostatecznie krańcowa. Potem przyjechali podobnie myślący Żydzi z węgiersko-rumuńskiego miasteczka Satu Maru, siedziby znanego dworu rabinackiego Satmar. Przeludniona żydowska dzielnica Jerozolimy w obrębie murów Starego Miasta nie mogła – a może nie chciała – ich przyjąć. Fanatyczni imigranci zbudowali więc swoją osadę i zamknęli się w niej jak we własnym duchowym getcie.
Bez przesady można powiedzieć, że wirtualne granice Państwa Izrael kończą się na obrzeżach tej najbiedniejszej i najbardziej zaniedbanej dzielnicy, usytuowanej w samym sercu Jerozolimy. Wprawdzie nie kryje się za murem, ale z piątkowym zapadnięciem zmroku, gdy zaczyna się szabat, Mea Szearim odcina się od świata grubym, żelaznym łańcuchem. Nawet w przypadku ataku serca czy pożaru Strażnicy Miasta (takie jest polskie tłumaczenie aramejskej nazwy Neturei Karta) nie wpuszczą ani karetki pogotowia, ani samochodu straży pożarnej.
W dni powszednie główną ulicą jeżdżą autobusy, jest nawet przystanek, ale nikt z miejscowych nie opuści dobrowolnie dzielnicy, nie zapuści się w obcy, grzeszny świat, gdzie za każdym rogiem kusi szatan. A tych, którzy wysiadają z autobusu na przystanku Mea Szearim, ostrzegają wielkie dwujęzyczne napisy – po angielsku i po hebrajsku – że w tej enklawie obowiązują odmienne przepisy: nie ma wstępu dla kobiet w „nieskromnym stroju”. Mężczyźni proszeni są o uszanowanie miejscowych zwyczajów i niezakłócanie uświęconego trybu życia.
Mury domów przy głównej ulicy oblepione są plakatami. Mieszkańcom dzielnicy nie wolno oglądać telewizji, nie wolno słuchać radia, a gazety uważane są za truciznę zatruwającą dusze. Plakaty stanowią jedyny środek przekazywania informacji. Zawsze czarno-białe, powiadamiają, kto umarł, kiedy odbędzie się kolejna manifestacja przeciw syjonistom, w jakim jeszybocie, szkole rabinackiej, są jeszcze wolne miejsca dla uczniów.
Często – nie przebierając w słowach – plakaty służą jako publiczny środek dyskusji między rabinami. Członkowie Neturei Karta nazywają je paszkwilami, nie zdając sobie chyba sprawy ze znaczenia tego pojęcia. Przechodnie uważnie czytają każde słowo, bo afisze uliczne – obok poczty pantoflowej – stanowią jedyne źródło wiadomości o tym, co się dzieje w dzielnicy. Rebe Mosze Hirsz, spadkobierca duchowy Amrama Blaua i honorowy członek gabinetu palestyńskiego za czasów Arafata, żelazną rózgą chłoszcze wszystkich, którzy próbują choćby o jotę odstąpić od nauk pisanych lub ustnie przekazywanych przez skrupulatnie wybranych mędrców. Szczególnie ostre są kontrowersje między Mosze Hirszem a nieco mniej radykalnym rabinem Zeligiem Reuwenem Katzenellenbogenem, aczkolwiek również jego wypowiedzi mogłyby zostać przeniesione prosto z ulicznych ogłoszeń do nieistniejącego słownika wyrazów niecenzuralnych Kopalińskiego.
Co rok prorok
Na pierwszy rzut oka dzielnica wygląda jak żywcem skopiowana ze starych sztychów i fotografii żydowskich miasteczek na Kresach. W „Batej Warsza” (Domy warszawskie), szarym, stuletnim blokowisku na tyłach głównej ulicy, w małych mieszkankach gnieżdżą się wielodzietne rodziny, hołdujące zasadzie „co rok prorok”. Na podwórzach rosną sterty śmieci; odrapane ściany klatek schodowych od dawna nie widziały pędzla. Zapachy w niczym nie przypominają perfum Coco Chanel. Ale dla tutejszych mieszkańców istotna jest jedynie czystość duszy. Osiągnąć można ją tylko przez całkowitą negację dookolnej rzeczywistości fizycznej.
Do pięter przylepione są otwarte balkony, pełne suszącej się bielizny. Za tą zasłoną, jak za kurtyną teatru absurdu, toczy się życie rodzinne. Ojcowie w długich czarnych kapotach zaczynają dzień od modłów, potem spieszą do swoich nędznych sklepików lub warsztatów rzemieślniczych. Niektórzy produkują ręcznie kute lub odlewane dewocjonalia – atrakcje dla turystów. Tylko tutaj można jeszcze zobaczyć sklepiki typu „smar, mydło i powidło”, jak w przedwojennej Polsce B. Kupcy w Mea Szearim skrupulatnie badają każdy oferowany im pieniądz. Nawet za cenę anulowania transakcji w żadnym przypadku nie przyjmą banknotów skażonych wizerunkiem przywódców syjonistycznych. Dolary i euro są mile widziane.
Ludzi zamożnych policzyć można na palcach jednej ręki. To za ich sprawą powstały w dzielnicy chedery (przedszkola dla maluchów), w których nauczyciele wciąż jeszcze tłuką linijką w otwarte dłonie dzieciaków, jeśli nie dosyć szybko przyswajają sobie jidysz. Synowie od trzynastego roku życia kształcą się w szkołach religijnych, gdzie nikt nie słyszał o takich przedmiotach jak matematyka, fizyka, geografia, przyroda lub języki obce. Nawet jeśli kiedykolwiek w przyszłości zechcą wyrwać się ze środowiska, które ich ukształtowało, brak wykształcenia uniemożliwi im włączenie się w nurt życia społecznego. Młodsze dzieci spędzają czas uczepione sukni matki; czasami wolno im się bawić na podwórzu. Rzecz zrozumiała, osobno chłopcy, osobno dziewczynki – zawsze w długich spódnicach i bluzkach zapiętych wysoko pod szyję. Grube pończochy obowiązują nawet w upalne lato.
Diaspora Izrael
Powstanie Państwa Izrael w maju 1948 r. ortodoksi przyjęli jak dziecko zrodzone z grzechu. Nie tylko dlatego, że rząd syjonistyczny jest rządem świeckim, ale przede wszystkim dlatego, iż Pismo głosi wyraźnie, że królestwo żydowskie odrodzi się dopiero po nadejściu Mesjasza z nasienia dawidowego. W niedalekiej przeszłości ideologia taka nie była wyłącznie domeną ortodoksów z Neturei Karta.
W 1912 r. odbył się w Katowicach zjazd założycielski ortodoksyjnej Agudat Israel, partii, która stanowić miała odpowiedź na coraz powszechniejszą w Europie asymilację żydowską, a równocześnie budować zaporę przed nabierającą rozmachu ideologią syjonistyczną Teodora Herzla. W pierwszych wyborach do Sejmu Agudat Israel, sprzeciwiająca się emigracji do ówczesnej Palestyny, zdobyła dwa mandaty poselskie. Ale gdy państwo żydowskie stało się faktem, członkowie Agudat Israel, którzy znaleźli w nim schronienie po Holocauście, nie bojkotują władz państwowych, i choć odmówili oferowanych im foteli ministerialnych, mają swoją reprezentację w Knesecie.
Za te „ustępstwa na rzecz złotego cielca” (tekst skopiowany z ulicznego plakatu) wyklęci zostali przez społeczność Neturei Karta, która przyjęła nową rzeczywistość głośnym potępieniem Organizacji Narodów Zjednoczonych za rezolucję o podziale Palestyny między Żydów i Arabów. Stworzenie państwa siłą polityczną i siłą oręża uważali za sprzeczne z wolą Stwórcy. Stąd nakaz rabinacki ignorowania władz państwowych i samorządowych. Strażnicy Miasta wydrukowali nawet własne pieniądze; każdy banknot nosił nadruk: „Z boską pomocą”. Ale Pan Bóg nie znalazł pokrycia dla tej dziwnej waluty; inicjatywa rabina Amrama Blaua spaliła na panewce.
Także próba bojkotowania urzędu miasta przez odmowę płacenia podatków miejskich zakończyła się niepowodzeniem. Gdy magistrat zamknął dopływ wody i zaprzestał wywożenia śmieci – musieli pójść na ustępstwa. Tylko w jednej dziedzinie pozostają twardzi jak stal: nigdy nie pogodzą się z istnieniem państwa, nigdy nie uznają jego autorytetu, nie wezmą udziału w wyborach do parlamentu, nigdy nie przyjmą należnych każdemu obywatelowi zasiłków ubezpieczeń społecznych, nie będą korzystać z usług kasy chorych finansowanej przez ministerstwo zdrowia i nigdy nie będą się modlić pod Ścianą Płaczu, ponieważ zdobyta została w 1967 r. przez armię izraelską.
Doktryna Neturei Karta opiera się na założeniu, że wygnanie narodu żydowskiego z Ziemi Świętej i rozproszenie wśród innych narodów stanowi karę za grzechy popełnione w przeszłości i że do dnia powrotu Mesjasza Żydzi powinni żyć według ustaw i praw narzuconych przez te narody. W ich pojęciu także Izrael stanowi diasporę, ponieważ jest to kraj siłą odebrany muzułmanom, a syjonistyczna państwowość stanowi twór sprzeczny z wolą Bożą. Dla liderów duchowych sekty czas zatrzymał się przed setkami lat, więc panami tego kraju, w ich pojęciu, nadal są wyznawcy islamu – im więc należne jest bezwzględne posłuszeństwo.
Modły za Arafata
Nie ma obawy, aby mieszkańcy dzielnicy udzielili schronienia lub pomocy terrorystom islamskim. Lecz mimo wielokrotnie podkreślanego odcięcia się od wszystkiego, co współczesne (a więc grzeszne), zwolennicy Neturei Karta otwarcie demonstrują swoje przekonania religijno-polityczne. Gdy Jaser Arafat leżał na łożu śmierci, rabini wspólnoty żyjący w Anglii i w Ameryce odprawiali przed bramą paryskiego szpitala głośne modły w intencji jego szybkiego powrotu do zdrowia. Na ceremonię pogrzebową w Ramalli udała się liczna delegacja z Mea Szearim. Lament pejsatych żałobników zlewał się z zapowiedzią zemsty uzbrojonych Palestyńczyków.
W lutym 2005 r. delegacja Neturei Karta udała się do Bejrutu, aby wziąć aktywny udział w konferencji zainspirowanej przez Hezbollah, poświęconej likwidacji państwa żydowskiego. Ich zdjęcie zdobiło pierwszą stronę libańskiego angielskojęzycznego dziennika „The Star”, powodując ogólne oburzenie w Izraelu. Mimo iż wyjazd do krajów będących formalnie w stanie wojny z Izraelem narusza prawo, nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Także ta akcja uznana została za wybryk nieszkodliwych fanatyków. Jednak plakaty w Mea Szearim potraktowały udział w zjeździe libańskim jako wielkie zwycięstwo.
Milczenie władz zachęciło do jeszcze bardziej skrajnego przedsięwzięcia. Rabini z Mea Szearim, wspólnie z rabinami Neturei Karta w Europie i Ameryce, przyjęli zaproszenie prezydenta Iranu Mahmuda Ahmadineżada na „konferencję naukową” podważającą Holocaust. Prasa w Teheranie nie omieszkała opublikować fotografii, na której Ahmadineżad wita pocałunkiem rabina Weissa z Londynu. W tle widoczne były postaci znanych liderów jerozolimskiej wspólnoty. Tym razem przesłano odpowiedzialnym za ten wybryk ostre ostrzeżenie. Znając ich zacietrzewienie, można założyć, że list ze znienawidzonym godłem Państwa Izraela powędrował prosto do kosza.