W środy i piątki w tygodniach posiedzeń sejmowych światła w budynku komisji rozbłyskują o 7 rano. Co bardziej zdeterminowani posłowie otwierają skoroszyty, wyjmują kserokopie z zadaniami domowymi i biorą się za bary z zawiłościami angielskiej gramatyki i wymowy. – Will you comment rumours about Andrzej Lepper’s future? – Jan Wyrowiński z PO podpuszcza Michała Jacha z PiS pytaniami o los wicepremiera po nowych doniesieniach na temat seksafery. W grupie zaawansowanej, gdzie lekcja zaczyna się od omówienia bieżących wydarzeń politycznych, klimat nasuwa skojarzenie z rozgrzewką przed plenarnymi bataliami. W języku Szekspira szybują znane od miesięcy „co to za odnowa państwa z Samoobroną?” (How would you like to repair the state with Self-Defense party?), „to wina PO, która nie chciała koalicji” (Civic Platform that didn’t want to cooperate is to blame).
W piątek, 12 stycznia, PO ma przewagę liczebną – trzech kursantów na jednego z PiS (zwykle przychodzi po jeszcze jednym z PO i PiS). Przy sprawdzaniu prac domowych i tłumaczeniu piosenki Simona i Garfunkela polityczne emocje opadają.
Babel przy Wiejskiej
Druga edycja prowadzonego w poprzedniej kadencji sejmowego kursu angielskiego ruszyła jesienią. – Trudno było się zebrać, dopóki sytuacja w koalicji się nie ustabilizowała – tłumaczy Jan Rzymełka z PO. Istniało ryzyko, że lekcje wraz z Sejmem przepadną, a posłowie płacą niby niedużo (80 zł za lekcję do podziału wśród uczestników), ale jednak z własnej kieszeni.
W poprzedniej kadencji naukę zaczęło 61 osób, które z czasem się wykruszały. Tym razem nawet ten pierwszy zapał jest mniejszy. Do grup szkolonych przez Studium Języków Obcych UN-O na poziomach podstawowym, średnim i zaawansowanym zapisało się tylko 19 posłów.