Kinga Łoboz, zastępca kierownika działu kontroli jakości w Śląskiej Wytwórni Wódek Gatunkowych w Bielsku-Białej, w restauracjach wódki nie zamawia. – Wystarczy to, co wypijam w robocie! – mówi filigranowa blondynka. W lokalach pije wytrawne wino: – Ale gatunków specjalnie nie rozróżniam, bo moje smaki nastawione są na coś innego.
Należy do 15-osobowego zespołu bielskich degustatorów. Pierwszego kielicha – powiedzmy to zwykłym językiem – strzela około szóstej rano, na dzień dobry. To wódka wzorcowa, którą za moment przepija aktualnie wlewającą się na linię produkcyjną. Jeżeli jej zmysły węchu i smaku nie wyczują różnicy, to zezwala na napełnianie butelek i przechodzi do degustowania następnych alkoholi. – Robota jak każda inna! – Łoboz bagatelizuje swoje miejsce w polskiej tradycji picia.
Podróbka pod bokiem
W elitarnej grupie degustatorów jest Józef Kapela, dyrektor wytwórni, zarazem prezes Krajowej Rady Przetwórstwa Spirytusu (KRPS). Po przyjeździe do pracy, godzinę później niż Łoboz, bierze z taśmy półlitrówkę, odkręca – i smakuje. Jest ostatnią tamą jakości dla butelkowanej partii wódki. Jego organoleptyczne predyspozycje spowodowały awanturę w restauracji jednego z bielskich hoteli. Na kolację zaprosił zagraniczną delegację importerów i, oczywiście, zamówił swoją wódkę. – Już nos mówił, że coś jest nie w porządku, a po spróbowaniu miałem pewność: ordynarna podróbka serwowana kilkaset metrów od fabryki – do dziś oburza się prezes.
KRPS zleciła w 2001 r. zbadanie źródeł pochodzenia spożywanego przez Polaków alkoholu. – Wyszło, że co trzecia wypijana w kraju butelka nielegalnie znalazła się na rynku – podaje prezes. – Choć ja uważam, że blisko połowa spożywanej wódki jest niewiadomego pochodzenia.