Godzina 22.00. Dworzec Centralny w Warszawie. Po hali z kasami przechadza się chłopak, z wyglądu 15-letni. Przystaje przy barze z kanapkami. Jest pewny siebie. Po 10 minutach podchodzi do niego mężczyzna w średnim wieku, zdenerwowany. Kładzie chłopcu rękę na ramieniu. Przytrzymuje go, prowadzi. Wychodzą z hali. Wsiadają do samochodu.
Ten chłopak pokazuje się na dworcu rzadko. Ma stałego sponsora, u którego mieszka. Sponsor go żywi, ubiera i płaci jakieś kieszonkowe. Zdjęcia chłopca jako zaginionego pokazują się być może w prasie pozawarszawskiej. A może i nie. Są rodziny, które swoich córek i synów, nagle nieobecnych, za bardzo nie szukają: nie ma, to nie ma.
Chłopak chce sobie dorobić na boku. Szybki seks w toalecie, na klatce schodowej, w krzakach albo samochodzie. Najpierw uzgodni cenę, rodzaj usługi, może nawet postawi jako warunek zabezpieczenie.
Mieszka ze sponsorem kilka miesięcy, robi skok w bok nie pierwszy raz. Jest wprawiony. Tym razem się nie udało. Bo zdenerwowany mężczyzna w średnim wieku, który go obcesowo wyprowadził, to właśnie sponsor. Niegdyś był stałym bywalcem dworca, a od jakiegoś czasu zagląda tu rzadko, nie po bilety wszakże.
Za kilka miesięcy, może kilkanaście, sponsor znudzi się chłopakiem i wyrzuci go na ulicę. Albo chłopak pryśnie na dobre. Może – jeśli dotrwa na sponsoringu do 18 roku życia – awansuje do pracy w agencji towarzyskiej dla gejów. To są już perspektywy. Może coś odłoży, wejdzie w świat bez sprzedawania swojego ciała. Ale to bardzo wątpliwe. – Z tego procederu bez pomocy kogoś z zewnątrz nie wychodzi się w życie uważane za moralne i normalne – mówi Joanna Winiarska, streetworkerka.
Wielkie mi co
Streetworkerzy Stowarzyszenia Tada, powołanego do zapobiegania chorobom, które przenoszone są drogą płciową, pracują od trzech lat wśród osób trudniących się prostytucją. Rozdają prezerwatywy, mówią o bezpiecznym seksie.
Zauważyli, że wielu ich podopiecznych to niegdyś dzieci, które rozpoczynały fach na Dworcu Centralnym w Warszawie. Czasem dorosłe prostytutki mówią streetworkerom: zróbcie coś z tym małolatem, nie dajcie mu w to wejść. Bywa jednak i tak, że te na gigancie dziewczyny biorą do siebie, do melin, na kwatery, dadzą jeść, pouczą zawodu. Solidarność, litość, może jest jeszcze jakiś inny powód tej pomocy?
Zdarza się, o czym pisze Marcin Kędzior w pracy magisterskiej o prostytucji dziecięcej, że matki same przyprowadzają córki do agencji towarzyskich: ładna jest, ma ładny biust i nogi, więc niech się rozbiera, wielkie mi co.
Policjanci penetrujący środowiska okołomeliniarskie obserwują, że małoletnie córki prostytutek przyuczają się do zawodu obserwując rotacje na domowym wyrku albo są po prostu wysyłane przez matki na ulicę.
Streetworkerzy zajęli się więc dziećmi. Mają wprawne oko. Wyławiają uciekinierów z domu. Przeważnie z biednych, wielodzietnych rodzin, z alkoholem, z przemocą, z awanturami. Z mieszkań, które widać później na fotografiach w aktach sądowych: zlewy pełne nieumytych naczyń, wykładziny w plugawych plamach, brudne wersalki, na których matka nocuje ciągle nowych wujków.
Rodzice z takich domów są restrykcyjni i skorzy do bicia – to ich sposób na wychowywanie. Więc ucieczki nasilają się, kiedy dzieciaki nie dostają promocji albo musiałyby przynieść do domów słabe świadectwa. Również w przerwach świątecznych od nauki i w wakacje – żeby przeżyć przygodę, łyknąć wielkiego świata w wielkim mieście. Czasem kradną coś z domu – jakiś łańcuszek, jakiś pieniądz – albo przyjeżdżają z gołymi rękami z nadzieją, że jakoś to będzie.
Pojawiają się na dworcu dzieci z podobnych rodzin miejscowych. Kiedy zaczynają przynosić do domu przedmioty, których nie miałyby za co kupić, rodzice tego nie zauważają. Dzieci mówią czasem, że zarabiają na handlu z Rosjanami, myją szyby w samochodach czy coś w tym rodzaju.
Z zimnego chowu
Mniej więcej połowa dworcowych to uciekinierzy z domów dziecka i różnych instytucji opiekuńczych. Ale na handel sobą przychodzą też na dworzec dzieci z domów porządnych, z mieszkań zadbanych. Zawsze są to domy z felerem – zimne, sztywne, bez rozmowy przy wieczornym stole, bez miłości. Opuszczone emocjonalnie, jak nazywają to fachowcy. Inaczej niż dzieci z domów dziecka, ale z pewnością także dotkliwie.
Te z porządno-zimnych – jeśli wyglądają „starzej” – wpadają również wieczorami do eleganckich kawiarni, klubów i pubów. Jeśli ich się jednak do środka nie wpuszcza, stoją w pobliżu wejścia – ładnie ubrane, wypachnione, pewne siebie.
Dorabiają sobie na ciuchy, płyty, kosmetyki. Rodzice często nie mają pojęcia, co one wyprawiają. Drogie perfumy? Wierzą w handel z Rosjanami. Wierzą dla świętego spokoju, ze zmęczenia, z zimna, z wypalenia.
Z lepszych domów (choć nie tylko z nich) rekrutują się dyskomani – chłopcy i dziewczęta, którzy aprobują tylko klienta młodego, atrakcyjnego, z samochodem, który obwiezie po miejscach zabawowych i po imprezach, nim zapłaci za konkretną usługę. Dyskomanki i dyskomani byle zapłatą się nie zadowolą. Ustalają, co ma być i jak, bez prezerwatywy – nie ma mowy. Są bez skrupułów i hamulców. Seksomaty.
Cichodajki to najmłodsi adepci i adeptki. Po cichu, ze strachem, bez żadnych nego-cjacji i zabezpieczeń, chyłkiem, boczkiem. Zgarnięci przez służby policyjne czy porządkowe wymyślają lipne życiorysy, tłumaczą, że zgubili się w czasie wycieczki szkolnej, że zabłądzili. Konfabulują też przed kumplami z dworca. Wymyśla ten, kto się jeszcze dotkliwie wstydzi. Jeśli zostaną z tym wszystkim sami, bez pomocy, mogą w końcu osiąść w fachu twardo i pewnie.
Prośba o bułkę
Streetworkerzy Tady są w istocie jedyną pomocą. Anna Ciupa z Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, która im służy radą, mówi, że jest dla nich pełna podziwu: do tych dzieci trudno dotrzeć. Uciekają, chowają się. Trzeba umieć z nimi rozmawiać. Nie umoralniać, nie strofować, nie straszyć. – Streetworkerzy – mówi Anna Ciupa – muszą zachować granice przyjaznej rozmowy. Nie mogą przekraczać granicy wstydu.
Bo one się wstydzą, nawet te już bardzo doświadczone. Skrywają wstyd głęboko, tłumią go, nie nazywają. Im bardziej coś nienazwane, tym głębszy uraz.
W końcu jeden czy drugi dzieciak podchodzi do streetworkera. Ci, co nie podchodzą, wiedzą przynajmniej, że jest ktoś na dworcu gotowy do pomocy – ani z policji, ani z domu dziecka, poprawczaka. Kiedy się przełamią, proszą o bułkę, o nocleg, nie chcą nocować w instytucji policyjnej czy opiekuńczej. Streetworkerzy załatwiali im noclegi u siostry Małgorzaty Chmielewskiej w jej schronisku. Ale to nie są grzeczne dzieci. Nie bardzo tam pasują. Tada i PTP starają się o utworzenie hostelu dla dzieci – niewielkiego, z możliwością odseparowania dziecka od dworca, ogrzania psychicznego, przygotowania do powrotu do rodziny i szkoły. Żeby zdążyć przed sponsorem, miłym, zadbanym panem, który podejdzie i powie, że szkoda mu dzieciaka, że da kąpiel, czystą pościel i jedzenie. Za darmo.
Dworcowi debiutanci wierzą zadbanym, miłym panom. Lepią się na życzliwe odezwanie nie tylko dlatego, że od tylu godzin na dworcu są już głodne, zmęczone, brudne i zastrachane. Także dlatego, że rozpaczliwie potrzebują życzliwości, uwagi, zainteresowania, łagodności, nawet od byle typa pod krawatem na dworcu.
Ten z pozoru miły i życzliwy typ jest niespodzianką, zwłaszcza dla dziewcząt. Joanna Moczydłowska badała sto prostytuujących się dziewcząt w wieku 13–18 lat. Mężczyzna w ich mniemaniu to wróg, przeciwnik, ciemiężyciel, pijak, awanturnik – wszystko, co najgorsze. Tak widzą ojca, ojczyma, konkubenta matki, na tej obserwacji budują swoje przekonania. A tu – kiedy są w skrajnym położeniu, na gigancie – podchodzi chłop łagodny, nie śmierdzi wódką, a słodką wodą kolońską: co się masz tak poniewierać, dzieciaku – patrz, stary jestem, nic ci złego zrobić nie mogę.
Kruche masażystki
Zdarzają się na dworcu chłopcy nawet dziesięcioletni. Małe dziewczynki – na szczęście nie. Zbyt rzucałyby się w oczy. Po bardzo małe amatorzy jeżdżą teraz do Bukaresztu albo do Moskwy, gdzie prostytutki z kokardą, jak się je nazywa, w tym „dziewiczki” od czwartego roku życia wzwyż, są w obfitości i na każde zawołanie.
W Polsce tak strasznie też bywa, ale w rodzinie i najbliższym środowisku, w wykonaniu tatusiów, ojczymów, wujków, dziadków, sąsiadów. Czasem w wieku równie kokardowym jak w Moskwie. Taka inicjacja to najprostsze schody do prostytucji. „W siedmiu przypadkach na dziesięć nieletnimi prostytutkami zostają dziewczyny, które wcześniej były wykorzystywane seksualnie przez najbliższe otoczenie – twierdzi Jacek Santorski. – Więc ich poczucie godności zostało tak naruszone, że nie mają nawet świadomości, że są wykorzystywane. Są odcięte od swego jestestwa, od emocji, od swego ciała. Pozostała część to albo molestowane przez kogoś z rodziny, albo dzieci emocjonalnie opuszczone”.
Rozległe badania przeprowadzone w różnych krajach wykazały, że dziewczynki stanowią 85 proc. ofiar. Amatorzy nimfetek nie są u nas bez szans. One są zakamuflowane, zwłaszcza w nielegalnych agencjach towarzyskich; w trzech takich ujawnionych przez policję w Lublinie odkryto pięć czternastolatek. W legalnych też są. W Polsce jest około tysiąca agencji. W każdej pracuje – jak pisze Marcin Kędzior w swej pracy magisterskiej – średnio pięć dziewczyn, z których co najmniej jedna jest niepełnoletnia. 13-, 14-letnie pracują często w gabinetach masażu erotycznego w dużych miastach – niewinne, kruche, z subtelnymi rękami. Miewają sponsorów zdobytych przez ogłoszenia w prasie („młodziutka, licealistka, lolitka, szuka sponsora”), w Internecie. Policja z warszawskiej Ochoty ujawniła, że dwie dziewczynki przebywały w mieszkaniu wynajętym przez Wietnamczyków, świadcząc dla nich usługi na telefon.
Są też podsuwane przez naganiaczy. Na dworcu wysupłują oni dziewczyny – uciekinierki z domów i zakładów opiekuńczych. Są to zwykle eleganccy, młodzi mężczyźni. Penetrują również szkoły zawodowe, korzystając ze wskazówek ich koleżanek już pracujących w branży. Kiedy w Radomiu usadowiły się dwie agencje w pobliżu szkoły podstawowej, nie narzekały na brak chętnych do pracy. Głośna była swego czasu sprawa dziewcząt z internatu w Sandomierzu, które po szkole przesiadały się do samochodów klientów. Opiekunowie dziewcząt zabierali mężczyznom dowody osobiste przed odjazdem po uciechy cielesne, na wszelki wypadek. Klienci mogli też obejrzeć fotografie dziewczynek i wybrać, który jaką chciał.
Cała tęcza seksu
– Słowo prostytucja w odniesieniu do dzieci nie oddaje istoty rzeczy – mówi Anna Ciupa. – Zgoda na nierząd ze strony dziecka nie ma znaczenia. Dorosły je zawsze krzywdzi, za jego zgodą czy bez niej.
Nie wszyscy korzystający z dziecięcej prostytucji są pedofilami, większość to po prostu amatorzy. (Pedofilia w sensie ścisłym to nieusuwalna, wrodzona preferencja). Bez obecności Amerykanów na Filipinach i – wcześniej – w Wietnamie nie byłoby tam prawdopodobnie tysięcy dzieci oddających się najpierw żołnierzom, a potem seksturystom. Ci Amerykanie nie byli w masie pedofilami. Brali dzieciaki, bo były tańsze, łatwiejsze i bardziej bezbronne niż tamtejsze dorosłe kobiety. Później dzieci uznano także za bezpieczniejsze od dorosłych, bo mniej, sądzono, narażały na zarażenie się wirusem HIV.
Pedofilia jest jak choroba. Bolesna mieszanina impulsywności, strachu i pożądania – pisze angielska psycholog Danya Gloser. Nie można takich skłonności wyleczyć. Można jednak nad nimi zapanować. Wielu pedofilów kontentuje się na przykład pornografią lub molestowaniem. Choć bywają także tacy, którzy gwałcą, a nawet zabijają.
Pedofile i amatorzy seksu z dziećmi pochodzą z różnych warstw społecznych, choć amatorzy – raczej nie z tej biednej. Wśród zatrzymanych na Dworcu Centralnym w Warszawie (tak naprawdę wszystko jedno – pedofilów czy tylko amatorów) jest właściciel firmy, menedżer imprez rozrywkowych, nauczyciel akademicki, prezes koncernu.
Wielu spośród nich uprawia seksturystykę (teraz już coraz chętniej do byłych demokracji ludowych, bo w Azji szerzy się wśród dzieci HIV), często w grupach. Badania tych panów ujawniły, że w grupie malało ich poczucie odpowiedzialności. Są ludźmi o określonych cechach psychicznych. Dla wielu z nich to jeszcze jedno doświadczenie konsumenckie. Tego jeszcze nie mieli, w dodatku niesie ono element ryzyka, które tym bardziej podnieca. Dla innych z kolei to przeżycie mocy. Można oto pójść na dworzec i kupić sobie dzieciaka. Mężczyzna czuje się bardzo silny, kontroluje swe życie seksualne: chłopczyk, dziewczynka, dziewczyna, podrostek – cała tęcza seksu.
Nie jest już zdany na przyzwolenie kobiet, co dla niektórych mężczyzn jest nie do zniesienia. Stosunek z dzieckiem odczuwają jako odzyskanie kontroli nad sobą i innymi. Dziecko nie powie – jesteś do niczego, nie zażąda zaspokojenia, nie wykpi, nie wydrwi, że coś za małe, coś za miękkie. Dorosła prostytutka uśmiechnie się bezwiednie, skrzywi ironicznie usta. Dziecko – nic. I żadnych zobowiązań, obietnic, kontraktów, zabezpieczeń.
Psychiatrzy w USA zbadali 403 sprawców i okazało się, że wykorzystali oni 67 tys. dzieci (w 63 proc. byli to chłopcy). Jeden z nich prowadził dokumentację: zaliczył 2,5 tys. chłopców.
Rzadko wpadają. Ofiary też nie są zainteresowane ujawnianiem prawdy i śledztwo się sypie. Kilku aresztowanych na Dworcu Centralnym to jest mała grupka spośród tych, którzy tam stale przychodzą. Komenda Główna Policji podaje, że w 2001 r. ujawniono w Polsce 172 nieletnich prostytuujących się (154 dziewczęta i 18 chłopców). To też czubek góry lodowej. Co roku od 1990 r. skazuje się w Polsce około 500 osób za czyny lubieżne z nieletnimi, którzy nie ukończyli jeszcze 15 lat. Góry czubeczek.
Policja odnotowuje, że do procederu przystępują coraz młodsi. Jedna trzecia spośród 46 przypadków ujawnionych w województwie dolnośląskim to dzieci, które nie ukończyły 13 lat. Już się doczekaliśmy matek, które stręczą swoje córki do agencji towarzyskich, i mężów, którzy – jak mówią streetworkerzy Tady – podwożą swoje żony do punktów pracy w charakterze dziwek. Może nie dojdziemy jednak do etapu dziewiczek z kokardami. A może wszystko jeszcze przed nami?