AGNIESZKA ZAKRZEWICZ: – Jakie zachował pan wspomnienia ze swojego kraju?
Piękne i bardzo żywe, jak to wspomnienia z dzieciństwa. Do szóstego roku życia wychowywałem się w pałacu pod opieką niańki. Potem ojciec zdecydował się wysłać mnie do normalnej szkoły. Pamiętam pierwszy dzień w klasie z chłopcami w moim wieku. Byłem bardzo zaciekawiony, ponieważ nigdy wcześniej nie znalazłem się w tak dużym gronie rówieśników. Siedziałem z chłopcem z biednej rodziny. Poza tym nikt nie zwracał uwagi na to, czy któryś z nas jest Pusztunem czy Tadżykiem. Do szkoły odwożono mnie zwyczajnym samochodem, często natomiast wracałem sam pieszo. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jak bardzo pacyfistyczny był ten kraj, w którym syn króla mógł chodzić po ulicy jak przeciętny obywatel.
MIR WAIS ZAHIR: – Ale później wracał do pałacu.
Nie doceniałem tego, że w nim mieszkałem. Podobał mi się jednak sposób, w jaki urządził go mój ojciec. Było w nim wiele ciekawych przedmiotów, reprezentujących różne kultury i światy. Dopiero widząc jego ruiny w telewizji zdałem sobie sprawę, co straciliśmy – nie tylko moja rodzina. To miejsce było świadkiem historii i tolerancji. Kiedy wraz z ojcem oglądam migawki telewizyjne i widzę te niewyobrażalne zniszczenia – pęka mi serce. Zniszczono nie tylko budynki – przede wszystkim wojna zniszczyła ludzi.
Jak ocenia pan republikański zamach stanu dokonany w 1973 r. przez pańskiego wuja Mohammeda Dauda, a później inwazję sowiecką?
Nie wyobrażałem sobie, że osoba tak bliska mojemu ojcu mogła go zdradzić.