Klasyki Polityki

Aleja zapobiegliwych

Dlaczego ludzie rezerwują sobie miejsca na cmentarzach

Wśród omszałych kamieni raz po raz daje się zauważyć grób bez tej jednej daty – daty śmierci. Wśród omszałych kamieni raz po raz daje się zauważyć grób bez tej jednej daty – daty śmierci. Stanisław Ciok / Polityka
Na cmentarzach co roku stają okazałe pomniki zdobione napisami. Brakuje na nich zaduszkowych chryzantem, płonących zniczy i daty śmierci. Obyczaj budowania sobie grobu za życia wydaje się makabryczny, choć ma długą tradycję.

U nas 80 proc. miejsc jest rezerwowanych za życia – ocenia Bolesław Szenicer, dyrektor Cmentarza Żydowskiego w Warszawie. – Nic dziwnego. Taka jest dziś społeczność żydowska – dyrektor wskazuje na samotną parę staruszków przy bramie cmentarza. – Kto się za nich tym później zajmie, skoro nikogo nie mają? Bolesław Szenicer prowadzi do zarośniętego trawą ziemnego kopca pewnej bogatej pani, która pieniądze – zamiast w porządnej płycie – pozostawiła w banku.

Wśród omszałych kamieni raz po raz daje się zauważyć grób bez tej jednej daty – daty śmierci. Czekają – obok tych ze zmarłymi już bliskimi. Niekiedy całe rzędy przeznaczone dla szczęśliwie żyjącej rodziny. Czasem, żeby nie kusić złego, bez żadnych napisów. – Tutaj pani profesor pochowała męża – Bolesław Szenicer idzie w stronę solidnego głazu. – Bardzo jej się ten pomnik spodobał. Kupiła drugi dla siebie. Niebawem zaniepokoiło ją, jak damy radę przesunąć taki ciężki kamień, żeby ją pod nim położyć. Kazała więc głaz przewrócić na bok. Teraz kamień stoi pod drzewem. Nieopodal na dwóch małżeńskich taflach nagrobnych deszcz gasi płonące lampki. Planowani lokatorzy – pułkownik Wojska Polskiego i jego żona – żyją. Jak można palić znicze na własnym grobie? – Można – odpowiada Bolesław Szenicer. – Zapala się je ku pamięci pomordowanych bliskich – dyrektor pokazuje na wyryty na płycie opis, kto i jak zginął podczas wojny z rąk hitlerowców.

Pierwsze szlify

Niedawno w prasie nieco wykpiono inwestycję Stowarzyszenia Polaków Poszkodowanych przez III Rzeszę, które na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie wystawiło ciąg sześciu rodzinnych nagrobków dla swoich zasłużonych i – poza jednym wyjątkiem – żyjących członków. „Kto kwestionuje fakt, że osoby żyjące zabezpieczają sobie w przyszłości miejsce pochówku, nie dysponuje minimalną niezbędną dozą inteligencji lub bezceremonialnie udaje, że na cmentarzu nie widział grobów z zarezerwowanymi miejscami” – głosi pkt. 4 oświadczenia wydanego przez Stowarzyszenie w odpowiedzi na prasowe komentarze. Rzecz poszła o inskrypcję: zasłużeni. – Jesteśmy tym zamieszaniem zmęczeni – mówi prezes Marian Nawrocki i wyciąga z szafy opasły segregator z licznymi wnioskami, pozwoleniami, uchwałami dotyczącymi sprawy grobów. – Mój dorobek po 60 latach pracy to mieszkanie w bloku i ten grób na cmentarzu. Postawiony jak pięć pozostałych za prywatne pieniądze.

Stowarzyszenie, które w 1996 r. odsłoniło na cmentarzu pomnik deportowanych, wkrótce potem dostało sygnał, że okoliczny teren zostanie zagospodarowany. – Wystąpiliśmy więc do prezydenta miasta o nadanie nam prawa gestora do zarządzania tą ziemią i wybudowania grobów. W lutym 2000 r. otrzymaliśmy zgodę na kompleks sześciu mogił czterokondygnacyjnych. W październiku stanęły nagrobki – prezes Nawrocki sięga po próbkę budulca. – Granit roso toledo, szlifowany.

Wyłonienie sześciu zasłużonych członków wcale nie było łatwe – zauważa sekretarz generalny Stanisław Zieliński. – Brakowało chętnych. Terenowe władze typowały zasłużonych, czyli tych z medalami, aktywnie działających w naszej organizacji. Nie robiliśmy plebiscytu wśród 400 tys. członków. Spoza Warszawy prawie nikt się nie zgłosił. Barierą były pieniądze – 17,5 tys. zł z własnej kieszeni.

Padło też pytanie, jak mój urodzony w 1953 r. syn może być zasłużony dla Stowarzyszenia? – dodaje prezes Nawrocki. – To są groby rodzinne! Cmentarz zażądał czterech kondygnacji grobowych. I co: zasłużony na zasłużonym miałby się położyć? To absurdalne i sprzeczne z tradycją. Nonsens.

Amerykańska trawka

Przy przeciwległych murach cmentarza wojskowego swój panteon na 1,6 tys. m kw. urządza AK-owska Fundacja Żołnierzy Polski Walczącej. Skromne, szare, identyczne nagrobki z jednolitą stylistyką napisów: ps. Sosna, ps. Chickie, ps. Niedźwiedź. Urodzeni – głównie w latach 20. Zmarli – nieliczni. Pojedyncza metalowa tabliczka wbita w ziemię po niedawnym pogrzebie zasłania wyryte na płycie dane, w których dotychczas brakowało ostatniej daty: 2001 r.

Byliśmy w komisji interwencyjnej przy Światowym Związku Żołnierzy AK, kiedy pod koniec lat 90. koledzy z zagranicy zaczęli nas pytać, jak dostać miejsce na polskim cmentarzu – opowiadają Tadeusz Sowiński, prezes Fundacji i Lech Dzikiewicz, wiceprezes. – Walczyli o Polskę. Nie było ich w kraju pół wieku, robią biznes w Stanach, są na emeryturach, za życia już się tu nie wybierają, ale marzą o pochowaniu w Polsce. Żeby nie leżeć pod tą równo strzyżoną, nowoczesną trawką amerykańską.

Energiczni prezesi wystartowali, jak mówią, bez grosza. Utworzyli fundację, postarali się o zgodę władz miasta, by zostać gestorem terenu, pozyskali sponsorów, dotacje od zainteresowanych, znaleźli tani „supermarket kamieniarstwa”, uruchomili projekt budowy sanktuarium. Po pół roku kopania pieczar ze ścianami działowymi stanęły pierwsze granitowe nagrobki. Wybudowano centralny pomnik z dwoma grobami symbolicznymi. 200 krypt na urny. Rezerwacje na 192 podwójne groby rozdzielono w ciągu roku. W planach jest kolejnych 116. – Mamy coraz więcej próśb – mówi Tadeusz Sowiński. – Od żyjących ludzi, głównie z kraju.

O lepszym bądź gorszym miejscu grobu decydowały odznaczenia. Kombatanci z Virtuti Militari i Krzyżami Walecznych mogli liczyć na kwatery bliżej głównego pomnika.

Według regulaminu przyznawania miejsc. Dotychczas zdarzyły się tylko dwa przypadki odmowy. Okazało się np. że AK-owiec po wojnie był pułkownikiem wojskowych służb informacyjnych – pamiętają prezesi.

Udostępniamy miejsca grzebalne za życia osobom, które spełniają warunki z regulaminów. Chodzi o miejsce zamieszkania, wiek, stan zdrowia. Takie miejsce ma też wyższą cenę – mówi Bogna Jagielska, zastępca kierownika Zarządu Cmentarzy Komunalnych w Warszawie. – Nie może być tak, że każdy bez problemu sobie za życia grób urządza, boby zabrakło miejsc. Nie istnieje też obrót tymi miejscami na rzecz osób trzecich. W razie rezygnacji klient zwraca miejsce Zarządowi, jeśli wybudował wcześniej nagrobek – musi go we własnym zakresie zabrać.

W porównaniu z 2000 r., kiedy wydano 38 – jak to się fachowo określa – zgód na udostępnienie za życia miejsca grzebalnego na cmentarzach komunalnych, 95 zezwoleń z 2001 r. oznacza znaczny przyrost. O udostępnienie nie tak łatwo, obowiązuje regulamin. Nieco zliberalizowany ostatnio, co tłumaczy większą liczbę zgłoszeń. Człowiek całkowicie zdrowy może zarezerwować miejsce już po skończeniu 75 lat (wcześniej: 80), samotny – po 70 roku życia, schorowany po 65 i nieuleczalnie chory – bez ograniczeń. Różnią się też ceny. Przykładowo: za miejsce dla zmarłego na Cmentarzu Północnym płaci się 2,1 tys. zł, żywy natomiast płaci za rezerwację 4,5 tys. zł.

Zasiłek pogrzebowy wynosi obecnie 4,13 tys. zł, ale – jak zapewnia biuro prasowe ZUS – nie jest możliwe wydanie go żywej osobie. Przyczyną większej liczby zainteresowanych własnym grobem może być też wypłata kombatanckich odszkodowań.

Na cmentarzu wojskowym na Powązkach, który jest narodową nekropolią, dostępne są za życia jedynie rodzinne groby murowane urnowe. Kwatery i miejsca gestorów, zarządzane przez 21 podmioty, czyli rozmaite związki kombatanckie, Urząd Rady Ministrów, MSWiA, to zupełnie inna kategoria. Na Cmentarzach Północnym i Południowym nie ma problemów z miejscami. Rezerwacje za życia nie powinny więc wynikać z obaw przed ich brakiem – stwierdza Bogna Jagielska.

Miejsce na naszym Cmentarzu Żydowskim kosztuje 700 zł i na pewno ich dla wszystkich wystarczy – zapewnia Bolesław Szenicer.

U nas ok. 25–30 proc. miejsc jest rezerwowanych za życia – oblicza Mirosław Kuprianowicz z kancelarii stołecznego cmentarza prawosławnego. – Nie ma ani różnic w cenie, ani kryteriów wiekowych. Wielokrotnie teren rezerwują nawet 30-latkowie.

Żeby nie sknocili

Po co zawracać sobie głowę tym, co się stanie po śmierci? Po co budować własny grób? Żeby, póki są pieniądze i siły, odciążyć rodzinę. Zadbać o miejsce blisko ich domu. Może wtedy częściej będą odwiedzali. A może to lęk przed własną rodziną każe wziąć sprawy w swoje ręce? Nieufność wobec cmentarno-pogrzebowej machiny?

Myślę, że dzisiejszy obyczaj powszechnego dbania o własny grób wynika z XVIII–XIX-wiecznej demokratyzacji cmentarza i romantycznego kultu przodków – mówi etnolog prof. Piotr Kowalski. – Wtedy powstawały też cmentarze ogrodowe, pełniące funkcję parków. Jeśli człowiek wiedział, że inni będą po cmentarzu spacerowali z dzieckiem i oglądali groby, to chciał zatroszczyć się na zaś o własny pomnik. Rodziła się potrzeba ostentacji. Poczucie, że nikt tego nie zrobi tak dobrze jak ja sam.

Niedawno powiedziałem o moim grobie 14-letniemu synowi – opowiada Bolesław Szenicer. – Mówię: Widzisz, synuś, tutaj babcia, tu dziadek, a tam dla mnie miejsce jest przygotowane. On się zasępił i pyta: Jak to, tato, to ty masz już swój grób? A ja: Tak, żebyś ty kiedyś nie miał kłopotu.

Dlaczego kombatanci chcą być pogrzebani razem? – Podczas wojny tylko jeden na trzydziestu dorosłych w Polsce był w konspiracji. Stworzyliśmy wspólnotę. Jesteśmy żołnierzami do końca – mówią Tadeusz Sowiński i Lech Dzikiewicz. – Jesteśmy rodziną. Czy nie smutno tak patrzeć na własny grób? – Należymy do pokolenia ludzi z harmonią wewnętrzną.

Przyznam, że to była moja i żony najsmutniejsza decyzja – mówi Marian Nawrocki. – Spojrzałem na cmentarzu w tę czarną przepaść, gdzie dla mnie miejsce jest na samym dnie i zimny dreszcz mnie przeszedł. Ale teraz czuję się spokojniejszy. Czuję komfort.

Po co dbać o takie szczegóły jak napis? – Chciałem, żeby było porządnie – śmieje się Marian Nawrocki. – Skąd miałbym potem wiedzieć, czy mi kamieniarz czegoś nie sknocił?

Domek z pieskiem

Potrzeba urządzenia sobie pośmiertnego życia po swojemu ma długą tradycję. Niemal 2 tys. lat temu w „Uczcie Trymalchiona” Petroniusza solidnie napity Trymalchion odczytał swoim gościom biesiadnym własny testament, po czym jął pouczać świętującego kamieniarza, jak ma wyglądać budowany przez niego grobowiec: „Bardzo Cię proszę, abyś u stóp mego posągu umieścił mi pieska, wieńce, pachnidła. (...) Bo to całkiem fałszywie, żeby za życia mieć wspaniałe domy, a nie troszczyć się o mieszkanie, w którym dłużej przyjdzie nam przebywać. (...) Po tych słowach Trymalchion zaczął rzęsiście płakać. A więc, skoro wiemy, że umrzemy, dlaczego mamy nie żyć?”. I bawił się dalej.

Polityka 44.2001 (2322) z dnia 03.11.2001; Społeczeństwo; s. 94
Oryginalny tytuł tekstu: "Aleja zapobiegliwych"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną