Atak na Nowy Jork i Waszyngton nie był pierwszym przykładem blamażu CIA w ostatnich latach. Chociaż już wybuch w podziemiach World Trade Center w 1993 r. powinien uprzytomnić groźbę islamskiego ekstremizmu, wywiad nie zapobiegł ani eksplozji bomby w bazie wojsk amerykańskich Dahran w Arabii Saudyjskiej w 1996 r. (zginęło 19 żołnierzy), ani zamachom na ambasady USA w Nairobi i Dar es-Salam w dwa lata później, w których śmierć poniosło ponad 200 osób. CIA była zaskoczona pierwszymi testami atomowymi w Indiach i Pakistanie w 1998 r., a omyłkowe zbombardowanie ambasady Chin w Belgradzie w czasie kampanii NATO przeciw Jugosławii przypisuje się wadliwej mapie sporządzonej przez wywiad.
Tragedia sprzed przeszło miesiąca obciąża konto wielu agend rządu – urzędu imigracyjnego, który przepuścił przez granice Mohameda Attę i jego towarzyszy; FBI, które nie potrafiło ich złapać, i oczywiście agencji nadzoru lotnictwa (FAA), która nie umiała przeszkodzić, by 19 terrorystów opanowało cztery samoloty pasażerskie. Wszyscy wiedzieli to i owo, ale zawiodła koordynacja i przepływ informacji. W obecnej wojnie z terrorystami to wywiad jednak ma odegrać kluczową rolę – aby złapać Osamę ibn Ladena, trzeba go najpierw znaleźć. Tymczasem służby specjalne wyraźnie nie są przygotowane do tego zadania.
Począwszy od spraw elementarnych – funkcjonariusze odpowiedzialni za Bliski Wschód i Azję Środkową nie znają na ogół języków ani kultur tamtejszych krajów. Choć wydaje się to niewiarygodne, jeszcze w 1998 r. – jak pisał w „Atlantic Monthly” były agent Edward G.