W pierwszy dzień wiosny ziemia była jeszcze zamarznięta, ale pogoda już ładna. Było wiele możliwości. Można było skoczyć na plac Trzech Krzyży i zabierać gejom pieniądze. Podchodziło się, kazało oddać forsę, a gejowie, zastrachani, posłusznie oddawali. Albo podejść do chłopaczków gdzieś pod marketem i kazać sobie dać na papierosy. Mamy całe dwadzieścia złotych – powiedziały któreś zaczepione dzieciaki. To nic, wzięli dwudziestkę i wydali 10 złotych reszty. Mieli serce. Jednemu chłopakowi zabrali walkmena, pieniądze i skórzaną kurtkę, którą później nosił Paweł.
Udało się nawet ukraść samochód. Kazali wysiąść z wozu kierowcy i zabrali auto jak swoje. Nie dało się go jednak sprzedać, więc uradzili, że trzeba wyjąć części na sprzedaż, jakie się da, a resztę spalić w lesie. I spalili.
Więc to i owo już się w życiu zrobiło, ale plany mieli szerokie – mieszkania, samochody. Do mieszkania zresztą już się niedawno przymierzyli, ale posłyszeli głosy zza drzwi. Za drugim razem, kiedy przyszli, żeby je obrobić, znów były głosy i to nawet męskie. Więc w ogóle zrezygnowali. Jeszcze amatorzy, raczkujący, dopiero zaczynali działalność.
W pierwszy dzień wiosny pochodzili sobie po Śródmieściu gdzieś do szesnastej. A potem pojechali do dziewczyny Kazika, Luśki.
Wiktor
Wiktor pojechał tego dnia samochodem matki do kolegi Eligiusza, żeby zawieźć mu napoje do picia. Nikogo z paczki, prócz Elka, nie znał. Chodził do IV klasy technikum samochodowego, szkoły, o której marzy tylu chłopców. Jeszcze rok i byłby dyplom. Nie miał dotąd żadnych kłopotów z prawem. – Gdybym mógł cofnąć czas – mówi Wiktor.