W zrujnowanej wojnami plemiennymi Rwandzie ponad tysiąc sierot objętych zostało „adopcjami serca”; znaleziono w Polsce ludzi, którzy regularnie łożą na ich utrzymanie. Przybrani rodzice składają deklaracje, że będą wpłacać miesięcznie równowartość 15 dolarów.
Po kilku miesiącach każdy z nich otrzymuje zdjęcie, adres do korespondencji oraz podstawowe informacje o dziecku, które korzysta z jego finansowego wsparcia. Pracujący w Rwandzie misjonarze kupują dzieciom za te pieniądze żywność, przybory szkolne, wyposażenie. Rozliczenia wydatków przesyłają co pewien czas do gdańskiego ośrodka Maitri – Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata.
Adopcje serca
Maitri proponuje również inne formy wspierania rwandyjskich dzieci. Można finansować dożywianie głodujących, a także kształcenie sierot w szkołach średnich. W Rwandzie bowiem edukacja jest odpłatna. Jednak właśnie „adopcje serca” przyciągają najwięcej chętnych. Pewien zamożny człowiek zaadoptował dziewięcioro dzieci. Ale nie brak i sytuacji, że kilka emerytek wspomaga jedną sierotę. Według ocen pilotującej program Barbary Minkiewicz, studentki piątego roku politechniki, wśród ofiarodawców przeważają osoby średnio zamożne. Trafiła się też 13-letnia dziewczynka, która na adopcję przeznaczyła swoje kieszonkowe.
Maitri w sanskrycie oznacza przyjaźń. Wszystko zaczęło się w 1975 r., kiedy Jacek Wójcik z Warszawy po ukończeniu studiów chciał sobie zafundować wakacje, które zapamięta do końca życia. Jednym z etapów wyprawy była Kalkuta i spotkanie z matką Teresą. Traktował to jako rodzaj atrakcji turystycznej. Ona zaś wprowadziła przybyszów do ośrodka dla umierających bezdomnych.