Co może Wasz sprawozdawca filmowy zaproponować Sz. Czytelnikom na Gwiazdkę? Ponieważ hasłem tego święta jest: „Kochajmy się!”, może nie od rzeczy będzie zastanowić się i porównać, jak owo uczucie, generalnie wziąwszy, wygląda w kinie zagranicznym oraz w naszym?
Byłem kinomanem od dzieciństwa, ale w moich początkach byłem zależny od ciotki, która brała mnie na seans i fundowała wejście. Z tej racji byłem obowiązany dowiadywać się wcześniej, jaka jest treść filmu: ciotka życzyła sobie wiedzieć, czy jest o miłości, jeśli nie był, nie miała ochoty się wybrać. Bywałem z tej racji narażony na wyrzuty, że np. w tym kawałku kowbojskim pokazano tylko strzelaninę, co usiłowałem odeprzeć twierdząc, że przecież szeryf patrzył zakochanym wzrokiem na córkę farmera. Wprawiłem się już wtedy w blagowaniu, co przydało mi się następnie jako dziennikarzowi filmowemu.
Już wtedy też uzyskałem wiedzę, że sentymentalizm jest jednym z wielkich motorów kina, w szczególności w wypadku publiczności damskiej, zaś dzieje miłości są jednym z trzech, no, może czterech, głównych niespożytych tematów ekranu. Przy tym ciekawe, że największe powodzenie miewały miłości zagraniczne w wykonaniu wielkich kochanic takich jak Garbo, Dietrich, Ingrid Bergman czy Pola Negri. Może dlatego, że interesujące nas uczucia były tam odsunięte na dystans, spotęgowane sztucznie z naszego punktu widzenia, wyolbrzymione, stawały się egzotyczne i symboliczne. Podobnie bywało w teatrze klasycznym, u Szekspira, który pokazywał monarchów z minionych epok, czy u pisarzy korzystających z mitologii: król Edyp, Tristan i Izolda, Fedra ze starożytności... Wielkie namiętności występowały tu w efektownym przebraniu, ale rozpoznawaliśmy w nich, w poetycznej przenośni, uczucia, które również nam nie były obce.