Grecy nazywali ją theia mania – boską obsesją. To miłość jak choroba psychiczna, jak opętanie. Najmniejsza oznaka nieprzychylności ze strony ukochanej osoby niesie lęk i ból. Najmniejsza serdeczność przynosi ulgę. Pragnienie miłości, której chciałoby się doznać, jest niemożliwe do nasycenia.
Joannę poznała z Markiem jej siostra Ada na dyskotece. Marek nosił się trochę z osobna. Nie był specjalnie towarzyski, ale nawet zupełne odludki nie odpuszczą dyskoteki. To jakby odpust taneczny, miejsce spotkań, początek planów matrymonialnych. Kto żyw, do miasta już nie wyjeżdża. W Hannie koło Włodawy też można żyć. Niedaleko przejście graniczne z Białorusią, piękna okolica nadająca się dla turystów. A żeby zarobić parę groszy, kto tylko może, rusza na saksy: do Niemiec, Włoch, gdzie się da.
Przypadli sobie do gustu. Marek wysoki, Joanna zgrabna z dużymi, pięknymi oczyma. Powiedziała mu, że ma jeszcze dwa lata nauki w technikum rolniczym, a potem chce iść do pracy. A on, że zostawił naukę w szkole zawodowej, bo ojciec zachorował na niedokrwistość nóg, a matka ma chyba wszystkie choroby świata i w gospodarstwie pracować nie może. Starsza siostra nie mieszka z nimi. Już zamężna i też bardzo chora.
W wieku 14 lat musiał zostać gospodarzem i pożegnać się z dzieciństwem i nauką. A co innego można było zrobić – piękne gospodarstwo, murowany, solidny dom, 16 ha zadbanej ziemi. – Kiedy miał wolny czas – mówi matka Marka – brał kosę i bodaj rowy wykaszał. Dobry, pracowity, uczynny dla sąsiadów. Więc teraz, kiedy to na nich spadło – zostały cztery puste ściany i jeden straszny ból, oczy nie widzą, a serce się rozpada.