Barbara Hulanicka urodziła się w Warszawie kilka lat przed wojną. Cała rodzina wraz z ojcem – dyplomatą i olimpijczykiem – w czasie wojny znalazła się w Palestynie. Tu w 1948 r. Hulanickiego zamordowali terroryści. Barbara z matką i dwiema siostrami przedostały się do Londynu. Powitała je tu ekscentryczna ciotka Zofia, ubrana zawsze w teatralne stroje błyszczące brylantami. Zakwaterowała Hulanickie w swoim domu – apartamencie hotelu Ritz. Po jakimś czasie wszystkie cztery przeniosły się do Brighton.
Barbara ukończyła Brighton School of Arts, jedną z najlepszych angielskich akademii sztuk, rozpoczęła karierę ilustratorki mody, współpracując z takimi pismami jak „Times”, „Daily Express”, „Vogue” i „Observer”. To spod jej ołówka wychodziły szkice strojów prezentowanych przez Givenchy i Balenciaga na pokazach w Paryżu.
Od sprzedaży wysyłkowej do sklepu w modnej dzielnicy
W 1961 r. poślubiła Stephana Fitz-Simona. Był nie tylko jej partnerem w życiu prywatnym, ale i biznesowym. To właśnie on wpadł na pomysł sprzedaży wysyłkowej najnowszych modeli sukien. Pomysł poparł dziennik „Daily Express”. Biba’s Postal Boutique rozpoczął działalność w 1963 r. Stroje sprzedawano po niskich cenach – zaczynano od trzech funtów (prawda, że były to inne funty niż dziś). Powodzenie było tak wielkie, że w krótkim czasie sprzedaż osiągnęła wartość 14 tys. funtów. – Byliśmy zaskoczeni – mówi po latach Barbara Hulanicka. – Nie chodziło nam przede wszystkim o pieniądze. To był rodzaj zabawy.
Nie o pieniądze? Nie są to słowa typowe dla biznesmenów. Ale w tym wypadku można w nie wierzyć. Musiał być jakiś narkotyk w powietrzu w tym swinging London, mieście minispódniczek i minisamochodów, Carnaby Street i Kings Road, Beatlesów i Rolling Stonesów, modelek szczupłych jak gałązka, czyli Twiggi.