Członkostwo w UE oznacza dla Polski – i innych krajów uzależnionych po 1945 r. od Moskwy i odciętych od Zachodu – ostateczne przekreślenie jałtańskiego podziału Europy, który pozostawiał jej część środkowowschodnią po zdecydowanie gorszej stronie żelaznej kurtyny, pozbawionej elementarnych swobód i odciętej od wielkiego procesu jednoczenia Europy, opartego na prawach obywatelskich, demokracji parlamentarnej i wolnym rynku.
Trudno sobie wyobrazić, jak wyglądałby nasz kraj dziś, jaka byłaby nasza kultura polityczna i jaki poziom życia, gdyby Polska od pół wieku należała do członków-założycieli EWG i NATO, gdyby proces pojednania z Niemcami zaczął się w tym samym czasie co pojednanie niemiecko-francuskie i gdybyśmy już od pół wieku byli wpisani w świadomość zachodnich Europejczyków jako partnerzy współodpowiedzialni za rozwój i sprawne działanie instytucji europejskich. Warto czasami zastanowić się, co by było gdyby, aby uprzytomnić sobie utracone szanse i odebrane możliwości.
Europa ma prawo do radości
Jednak historię poprawia się przez kształtowanie przyszłości, a nie przez podkoloryzowanie przeszłości. Dzieje Europy mają wspaniałe karty, świadczą o tym zabytki materialne, europejski dorobek kulturalny, techniczny, cywilizacyjny: zamki i pałace, kościoły i klasztory, filozofia, literatura, muzyka, technika, a także europejska kultura polityczna i gospodarcza powodująca, że ciągną tu miliony imigrantów z innych kontynentów. Ale dzieje Europy to również zgroza wojen dynastycznych i religijnych, podboje kolonialne i hańba europejskiego mrocznego stulecia. To u nas powstały w XX w. dwa ludobójcze totalitaryzmy i to Europejczycy wywołali dwie ludobójcze wojny światowe.
Jednak przy całej zgrozie swej niedawnej historii Europa ma prawo do radości – pisała niedawno amerykańska publicystka Elisabeth Pond.