Oko w oko z Hitlerem
To już nie jest temat tabu. Głośny film o Adolfie Hitlerze
Oposzlaki łatwo. Rok 2000, Pasawa. 5 tys. neonazistów z całych Niemiec na wezwanie NPD próbuje w Hali Nibelungów wywołać narodową rewolucję. Z autobusów wysiadają młodzi ludzie w wieku 16–25 lat. Ustawiają się trójkami i krokiem marszowym wchodzą do obwieszonej czerwonymi i czarnymi flagami hali. Potem przemawia były generał gwardii przybocznej Hitlera. „Krew i honor dla Waffen-SS”, wrzeszczą zebrani. Po nim występuje adwokat, kiedyś terrorysta skrajnie lewicowej grupy Baader-Meinhof, teraz ideolog skrajnie prawicowej NPD. „Niemcy nie zaczęły dwóch wojen światowych”, woła. W holu na stoiskach brunatne materiały propagandowe, wspomnienia frontowe, kasety skinowskich zespołów. Na jednej refren: „Dopieprzyć Polaczkom...”.
Październik 2004 r., niezbyt pełne kino na Kurfürstendamm w Berlinie. Na ekranie krwawe jatki, Adolf już nie żyje, Goebbels również. Z jego bunkra pod Kancelarią Rzeszy uciekają ostatni wierni oficerowie sztabowi, żołnierze obstawy, sekretarki. Jednym się udaje, inni giną w strzelaninie. III Rzesza dogorywa. Na sali ciężkie milczenie, gdy film się kończy, widzowie z wyraźną ulgą wychodzą na październikowe słońce. Koniec historii czy tylko odczarowanie demona?
Temat tabu
To już trzecia fala Hitlera w niemieckim kinie. Początkowo Adolf był tematem tabu. Z jednej strony nieodrodną częścią duszy niemieckiej. Z drugiej, niewymowny niczym demon. Syn Tomasza, Golo Mann, w swej fundamentalnej „Historii Niemiec” używał skrótu H. – bez nazwiska. Jakby zarzekał przeklęte imię, które przez kilka lat było oficjalnym niemieckim pozdrowieniem. To tabu rozciągnięto na wizerunki demona. Mogli cudzoziemcy odzwierciedlać führera w swych filmach. Niemcy długo nie potrafili się na to poważyć.