Nowy prezydent, ale i nowa Ameryka. Rządzona przez bobo. Kim są bobo? Trzeba krótkiego wyjaśnienia. Luz bohemy i porządek mieszczaństwa stanowiły zawsze dwa przeciwstawne sobie światy: albo – albo. Burżuje pracowali dla wielkich firm, ubierali się na ciemno i chodzili do kościoła. Cyganeria złożona z artystów i intelektualistów w swetrach hołdowała kontrkulturze. Innym ideałom i stylom bycia. Autor i dziennikarz amerykański David Brooks oznajmia, że ten naturalny historyczny podział skończył się w Ameryce. Bohema się wzbogaciła i rozmnożyła, zajmuje się grą na giełdzie i komputerami, a burżuje naśladują jej styl. Brooks wylansował termin „Bobo” czy raczej „bo–bo” od stopienia bohemy i „bourgeois”.
Brooks po kilku latach spędzonych w Europie przyjrzał się Stanom Zjednoczonym nowym okiem. Kim jest luzacki 40-latek popijający cappuccino w barze? Biznesmenem? Dziennikarzem? A może malarzem? Trudno powiedzieć. „Bo i bo” zmieszało się jak w mikserze. To nie tylko styl ubierania się czy model konsumpcji. Brooks analizuje stosunek nowej elity amerykańskiej do seksu, moralności, czasu wolnego, pracy i polityki. I spostrzega, że coraz trudniej jest odróżnić renegata z antyestablishmentu od wygarbowanego pracą w firmie urzędnika. Dzieci Woodstock zostały jedną nogą w świecie rebelii z lat 60., ale drugą postawiły na drabinie ambicji i awansu materialnego z lat 80. Powstała hybryda, która łączy coś, co dawniej było nie do pogodzenia.
Jak najłatwiej rozpoznać snobizm elit i ich skalę wartości? Oglądając śluby, moment, w którym nowożeńcy i rodzina sami – jak w oknie wystawowym – gromadzą materiał dla socjologa.