Wina nieboszczyka
Obrona konieczna przysługuje obywatelom, nie policjantom
Pogląd, iż bandyta, który staje się ofiarą w wyniku własnej agresji, sam ponosi za to winę, bliski jest nie tylko obywatelom, funkcjonariuszom, ale także Sądowi Najwyższemu i polskiej doktrynie prawnej. Mamy prawo bronić się przed napaścią. Teoretyczne normy kodeksu i najbardziej uczone glosy do wyroków (w podobnych, ale nigdy w identycznych sprawach) nie stanowią jednak tak naprawdę o decyzjach, które wielu z nas musiałoby podjąć błyskawicznie stając oko w oko z napastnikiem.
Na ulicy: w nogi
Większa dostępność broni palnej dla obywateli, wynikająca ze znowelizowanej w ub.r. liberalniejszej ustawy, tylko pozornie służy poprawie bezpieczeństwa. Żaden przeciętny mężczyzna (nawet po wojsku), który idąc wieczorem na spacer z psem zabierze legalnie posiadany rewolwer, nie będzie w stanie wydobyć go spod marynarki w momencie szoku wynikającego z autentycznego zagrożenia. (Panowania nad stresem, bo jego eliminacja jest niemożliwa, latami uczą się funkcjonariusze jednostek specjalnych). Najprawdopodobniej więc obywatel postrzeli się sam sięgając po broń lub przyspieszy egzekucję na sobie. Panie uzbrojone w gaz gotowe są użyć go nawet w windzie, choć wtedy stają się ofiarami własnej broni. Złudna to wiara, że broń noszona przez laików jak talizman uchroni ich w momencie zagrożenia. Ale jeśli nawet przypadkiem, to my będziemy górą, przed sądem i tak wyjdzie na jaw, iż działaliśmy w panice, zapominając o ustawowych zasadach użycia broni, a np. pozwolenie na jej posiadanie nakazywało przechowywać ją stale w domu.
Pamiętajmy: napadnięty nie musi uciekać, by jego postępowanie nie wykraczało poza reguły obrony koniecznej. Ale jeśli zamiast strzelać w nogi, strzelił w głowę – przekroczył granice obrony.
W domu: bać się i strzelać
Właśnie dom, mieszkanie powinno być tą twierdzą, w której relacjami obywatel–bandyta przestanie rządzić reguła „umiarkowanej obrony” zalecanej dotąd przez SN.