David Brooks, autor książki „Bobo w raju i jak tam dotarli”, dobrze trafił w oczekiwania odbiorców. Wraz z nim śledzimy żywot Amerykanów w średnim wieku, którym się udało. Bowiem Bobo – ten efektowny skrót pochodzi od słów bohemian bourgeois – to prawdziwe dziecko szczęścia. Ciężko pracuje, zarabia grube pieniądze, a przy tym zachowuje niezależność i realizuje ekstrawaganckie pomysły. „Życie powinno być niekończącym się hobby” – pisze Brooks o swoich bohaterach i tak też Bobosy żyją. Praca jest dla nich przyjemnością, podobnie jak zakupy.
Książka Brooksa opisuje zaiste rajski świat, w którym niejeden chciałby się znaleźć, nic więc dziwnego, że szybko stała się bestsellerem. W końcu, jak powiadali w pewnej reklamie, najlepiej mieć fantazję i pieniądze. I, dodałby Bobo, niekoniecznie dopiero na dobrze zasłużonej emeryturze. Rzecz w tym jednak, że te pseudosocjologiczne rewelacje Brooksa, jakoby opisujące nowy styl, drastycznie rozmijają się z realiami. Światowej sławy psycholog społeczny Philip Zimbardo (patrz rozmowa w POLITYCE 42) podczas niedawnej wizyty w Warszawie twierdził, że rzeczywistym problemem współczesnych społeczeństw jest ucieczka w pracę ograniczająca kontakty między coraz bardziej samotnymi i nieśmiałymi ludźmi. A już z pewnością takimi, których nie stać na to, by popuścić wodze wyobraźni, tak jak czynią to Bobosy.
Katalog z gadżetami
Dzieje rajskich Bobo to właściwie olbrzymi katalog firm i wyprodukowanych przez nie gadżetów, które powinien zdobyć przyszły bohemian bourgeois. Lauren, Gaultier i Klein tylko zacierają ręce, bo sukces każdej takiej publikacji poszerza im rynek zbytu.