Kto na kogo
Rozmiar zwycięstwa Aleksandra Kwaśniewskiego w 2000 r. dla wielu był szokiem
Rozmiar zwycięstwa Aleksandra Kwaśniewskiego był dla wielu szokiem. Od Bałtyku po Tatry, od Bugu po Odrę, w wielkich metropoliach i najmniejszych siołach, wszędzie to samo: robotnik, profesor, nauczyciel, emeryt, student i rolnik spotkali się przy urnie połączeni sympatią do jednego kandydata. Nie pomogły kampanie pozytywne i negatywne, klipy, taśmy, ambony, Liga Republikańska, wnioski do prokuratora, wysoki wzrost, żony i dzieci. Kwaśniewski, potwierdzając swój polityczny fenomen, podbił cały kraj, może poza skrawkami surowych, górskich terenów, i został zwycięzcą dekady.
W papieskich Wadowicach w obwodowej komisji, w której głosowali ludzie mieszkający przy prestiżowych ulicach Kościelnej i Wojtyłów, miażdżąco wygrał persona non grata dla miejscowych władz – Kwaśniewski. Zdobył trzy razy więcej głosów niż Marian Krzaklewski, a lepszy od szefa AWS był jeszcze Andrzej Olechowski. Tymczasem w wyborach przed pięciu laty Kwaśniewski i Wałęsa mieli swoje ziemie, na których bezapelacyjnie dominowali. Starły się wtedy dwie Polski. Mówiło się, że kandydat SLD popierany jest głównie przez wykorzenioną część społeczeństwa, ludzi z PGR i wielkich PRL-owskich molochów przemysłowych, a Wałęsa zbiera poparcie z terenów z korzeniami, z tradycyjną kulturą i rodzinnymi wartościami.
To były bastiony lewicy i prawicy, i tak już miało zostać. Po ostatnich wyborach ta legenda okazała się jednak mocno zwietrzała. Bastion prawicy ustąpił bez walki, Kwaśniewski przejął praktycznie całą ziemię, wygrał we wszystkich województwach. Jedyny ślad dawnych prawicowych szańców widać po tym, że nie wszędzie obecny prezydent przekroczył pułap 50 proc. głosów. Druga tura wyborów, gdyby można je było organizować na części terytorium kraju, odbyłaby się w województwach małopolskim, podkarpackim, lubelskim (tam rywalem Kwaśniewskiego byłby Jarosław Kalinowski, to jego jedyny srebrny medal), podlaskim, mazowieckim i pomorskim.