W warszawskiej Niebieskiej Linii jest pokój do cierpliwego słuchania. Bo bici przez rodzone dzieci przyznają to na końcu rozmowy. Wolą jej początek: że poród był ciężki, że płaczliwe to było, a takie delikatne, że mdlało na widok igły. Pani Maria długo opowiadała Mai Kuźmicz, która w Niebieskiej Linii zajmuje się przemocą wobec starszych, o tym, że dom budowali z mężem, że dwójkę dzieci urodziła, że człowiek harował, żeby boso nie chodziły, życie zeszło i już wnuki ma. Ale pani Maria wnuków nie obwinia, że warkną: ty rupieciu, skoro matka i ojciec warczą. Jak zamykają drzwi przed nosem, pani Maria siada i czeka, aż zgasną światła, żeby wejść cichutko i przespać noc jak człowiek, nie jak pies. Głowy by sobą nie zawracała, gdyby wtedy syn nie wyleciał z siekierą. Przepraszała Maję Kuźmicz za strach – że okazał się silniejszy niż matczyna miłość – i za to, że chce dożyć u siebie, bo tu jest jej sklep i jej kościół.
Wiejskie matki zwykle nie zwracają się do Niebieskiej Linii. Renata Durda, psycholog w Linii: – W dużych miastach rodzice często mają świadomość, bo pracowali w różnych urzędach i rzadziej mieszkają z dziećmi. W kupie zwykle mieszka się w mieścinach, na wsi – prawie zawsze. W mieście można wylecieć na klatkę, ktoś usłyszy przez ścianę. Wiejska matka nie czuje, że nie tak powinno być. Przecież babkę, co mieszkała na dożywotce, ojciec też bił. Widzą w serialach, że jest inaczej, ale to przecież świat z telewizora. Starzy rodzice w serialach to, można powiedzieć, antyki. Tutejsi to rupiecie.
Ilu ich jest, trudno dokładnie policzyć. – W kodeksie nie ma takiej klasyfikacji prawnej – mówią w Wydziale Statystyki Ministerstwa Sprawiedliwości. – Co innego przemoc na małoletnich – w tle słychać szelest papierów – to w statystykach jest.