Zaraz po kolacji
O planach zamordowania 6-letniego Krystiana wiedzieli wszyscy koledzy jego siostry
Wzgórze jest rozkopane – wąwozy, pagórki, wykroty, porośnięte dzikimi bylinami. Powstaje tu poznańskie centrum onkologii. Nad budową widnieje stalowy krzyż kościoła, który stoi dalej, w tle. Krzyż mocno wcina się w niebo. Nie sposób pozbyć się jego widoku i dominującej obecności. Ktoś, kto zabija w tym miejscu człowieka, czyni to w cieniu krzyża.
Postanowili, że zabiją 6-letniego Krystiana 7 lipca o godz. 13.30. Okazało się to jednak o tej godzinie niemożliwe. Na podwórku było zbyt wielu ludzi. Rodzice Krystiana mieszkają w kamienicy w środku miasta, w suterenie. Żadne slumsy. Normalne mieszkanie niezbyt zamożnych ludzi. Żadnego picia, żadnej meliny. Zwykli ludzie – mówią policjanci.
Sąsiedzi wychodzą tu na zielone podwórko posiedzieć, wypić piwo, kawę przyniesioną z domu, pogadać. Plączą się dzieci, koty i psy. Sąsiedzi – każdy każdego zna tu jak własną kieszeń.
Ojciec Krystiana wrócił przed wieczorem z pracy. Ma robotę odpowiedzialną. Jest dróżnikiem na kolei. Krystian już na tatę czekał. Poprosił, żeby z nim pojeździł na rowerze. Mama postawiła na stole gorący posiłek. W mieszkaniu była jego 18-letnia siostra Beata, jej o rok młodszy chłopak Piotr i jeszcze kilkoro młodych z ich towarzystwa. Piotr często przesiadywał u rodziców Beaty. Ma liczne rodzeństwo. Wychowali się w domu dziecka. Część poszła do adopcji. Ojciec pił. Był agresywny. Przed kilkoma laty zmarł. Te dzieci, których nie zabrały obce rodziny, wróciły do domu.
Jak panie z domu dziecka
Piotr i Beata chodzą do jednego gimnazjum. Są przerośnięci. Beata powtarzała kilka klas. Były z nią wieczne kłopoty.