Klasyki Polityki

Z Warszawy do wieczności

Przeżyli powstanie warszawskie, ale ono zostało w nich na zawsze

Jupiter: – Modlę się minutę, piętnaście minut, godzinę, nie wiem. I wtedy słyszę takie cichutkie bum, jakby ktoś strzelił z kapiszona. To wybucha moja sidolówka. Jupiter: – Modlę się minutę, piętnaście minut, godzinę, nie wiem. I wtedy słyszę takie cichutkie bum, jakby ktoś strzelił z kapiszona. To wybucha moja sidolówka. Leszek Zych / Polityka
Wchodzą w życie, kiedy wybucha powstanie. Walczą, przeżywają – potem normalnie pracują, robią kariery, zakładają rodziny. Ale zgasłe powstanie zostaje w nich na zawsze – w piwnicach, w gruzach, na ulicach kwitnącego dziś miasta.
Alina: – Na górze  można się było bronić,  dół był bezbronny.Leszek Zych/Polityka Alina: – Na górze można się było bronić, dół był bezbronny.
Juliusz: – W moim pokoleniu powstanie żyć już będzie zawsze.Leszek Zych/Polityka Juliusz: – W moim pokoleniu powstanie żyć już będzie zawsze.

Wiosna 1944: Dym

Jur, chłopak z Woli, rocznik 1925. Jako piętnastolatek pracuje przy rozładunku węgla w elektrowni tramwajowej – to ten budynek, w którym dzisiaj jest Muzeum Powstania Warszawskiego. Potem, do powstania, pracuje w zakładach Philipsa. Jest mocny, nie ma ojca, sam utrzymuje dom, szybko się dorasta przez wojnę. Przed powstaniem Jur dla powagi doda sobie w papierach dwa lata życia.

Alina, żoliborzanka, rocznik 1923. Ma 16 lat, kiedy wraca do okupowanej Warszawy z majątku stryja na Kresach. Opiekuje się uciekinierami z getta ukrywanymi przez ciotkę – sprząta, gotuje, nosi węgiel. Chce być potrzebna – tak ją wychowano. Kocha tańczyć, tańczy wszędzie, biega na lekcje tańca do słynnej szkoły pani Mieczyńskiej. Nawet w celi i w umywalniach Pawiaka, gdzie trafi za pomoc Żydom, będzie tańczyć ukradkiem.

Jupiter ze Starówki, rocznik 1923. Pod podłogą ma schowany damski pistolet, do spółki z kolegą – 4 kule w magazynku. Kręci się pod Muzeum Narodowym, gdzie stoi wartownik z karabinem bergmann. Powstanie wisi w powietrzu jak dym, widać je nawet w spojrzeniach przechodniów. Ale nie ma rozkazu strzelać. Jupiter pójdzie do powstania z pistolecikiem i pudełkiem sidolówek, które nie wybuchną.

Juliusz, torunianin, rocznik 1927. Wielbiciel Słowackiego. Zdaje małą maturę na tajnych kompletach w Warszawie tuż przed powstaniem. Ma 17 lat, kiedy idzie bez broni walczyć na Mokotów. 60 lat później w zrealizowanym jak teledysk filmie o powstaniu, „Sparta”, powie: „Brak broni miała zastąpić furia odwetu”.

Lato 1944: Iskra

Jur. W lipcowe noce z dachu budynku Philips Werke słychać kanonadę za Wisłą, niebo jasne od wybuchów. Znaczy ze wschodu idą Rosjanie. Warszawa wie, że premier Mikołajczyk rozmawia ze Stalinem w Moskwie. Łuna na wschodzie to bitwa pancerna pod Wołominem. Armia Czerwona przegrywa – traci 350 czołgów, ale ta wieść do miasta nie dociera. 31 lipca jest rozkaz: jutro na siedemnastą naznaczona godzina W, powstanie. Niektórzy konspiratorzy zdziwieni, bo stolicy nie objęto Akcją Burza. Jeszcze w połowie lipca przerzuca się amunicję i broń z miasta na wschód, dla partyzantów. Idzie iskra po ludziach, ale kontakt słaby – na róg ulic Leszno i Orlej nie dociera na czas zaprzysiężony magazynier broni. Wola i tak staje do walki. Jur: – Chcieliśmy zawdzięczać wolność Warszawy i niezawisłość polityczną Polski ofierze własnej krwi. Wolskie magazyny broni powstańczej zostaną odkryte w 1947 r. podczas odgruzowywania miasta.

Alina. Pracuje w sklepie z papeterią przy Marszałkowskiej. W godzinę W słyszy strzał z czołgu stojącego po drugiej stronie ulicy. Dziwi się: już nasi zdobyli czołg? Działa metodycznie. Robi jeszcze remanent, zamyka sklep i idzie do mieszkania ciotki. Kilka kroków przed nią Niemcy zabijają człowieka. Zaczęło się. Koniec lekcji tańca. Alina zostaje łączniczką w batalionie Kiliński. W piwnicach miasta zapanuje matriarchat. Kobiety będą gotować, opatrywać rannych, tulić dzieci, sprzątać, ścielić łóżka dla wracających z akcji, biegać podziemiami przez przebite ściany piwnic z meldunkami. Alina: – Ale jak się tak dużo dzieje, a chce się zachować rytm życia – trzeba być kobietą, twardą, gospodarną, trzeba umieć podnieść na duchu, rozśmieszyć.

Jupiter. Kolega niesie ich wspólny pistolecik z czterema kulami, a Jupiter sidolówki zawinięte w papier. Idą zgodnie z rozkazem na daleką Grójecką, koło lotniska Okęcie. Na placu Narutowicza słyszą wiadomości ze szczekaczki – czyli musi być godzina szesnasta. Ulica pełna ludzi – cywile uciekają z miasta. Czuć napięcie. Widać, że coś musi się wydarzyć – chłopaki po dwóch, trzech, w milczeniu przemykają pod murami kamienic. Kolega Jupitera nerwowy. Co kilka metrów przystaje i zagląda, czy jest kula w lufie pistoleciku. Nie wytrzymuje, strzela do Niemca na rowerze – dwie kule, czyli zostają im ostatnie dwie. Niemiec pada. Ale już ze strachu kolega nie schyla się po mauzera tego Niemca, tylko ucieka. Jupiter pryska z ulicy w ogródki działkowe. Przewraca się o łańcuch pasącej się kozy. Sidolówki rozbijają mu się za pazuchą, ale nie wybuchają. Dostaje ostrzał. Znajduje w paczce jeden dobry granat. Rzuca, jak uczyli na szkoleniach – zamachem w stronę ognia, zakrywa głowę. Jupiter: – Modlę się minutę, piętnaście minut, godzinę, nie wiem. I wtedy słyszę takie cichutkie bum, jakby ktoś strzelił z kapiszona. To wybucha moja sidolówka.

Juliusz. W sierpniu jeszcze mają nadzieję. Prawa strona Wisły dudni wybuchami. Idą Ruscy. Powstańcy nie będą opuszczeni. Śpiewa z chłopakami: „Obok Orła znak Pogoni/poszli nasi w bój bez broni/hej ha krew gra/duch gra hej ha/niechaj Polska zna, jakich synów ma”. Kolega Zbyszek jest w oddziale z Baczyńskim, jest przy jego śmierci. Ten Krzysiek Baczyński: taki młody, ale chyba już ze śmiercią na ramionach, taką wyczuwalną, bo w jego wierszach pasja, jakaś elegancka wściekłość. Powstanie spowoduje, że Juliusz też zostanie poetą. Któregoś dnia rano radziecka kanonada cichnie całkiem, nawet słychać ptaki. Śpiew o boju bez broni zmienia się w rozpacz – śpiewa się z uśmieszkiem, straceńczo, cynicznie. Pod koniec sierpnia Juliusz dostaje postrzał w nogę: – Gen. Anders mówił o powstaniu, że to więcej niż błąd, to zbrodnia. Ja się z tym nie zgadzam, bo zbrodnię popełnia się celowo, a tu po prostu tak wyszło i już. Ale to prawda, że powstanie oznaczało stratę dwóch pokoleń polskiej młodzieży. Młodych, wartościowych ludzi, którzy nigdy się nie ożenili, nie mieli dzieci. To wyrwa, która się zapełnia do dzisiaj. Po wojnie, w Anglii, Juliusz napisze wiersz o Krzysztofie Kamilu Baczyńskim: „Uwerturę tragiczną”.

Lato 1944: Ogień

Jur. Bije się na swojej Woli. Powstańcy zdobywają dwie ciężarówki wyładowane pociskami czołgowymi. Nie wiadomo, co z nimi zrobić, na razie chowa się pociski na wolskim cmentarzu. A tu następnego dnia jadą Okopową dwie niemieckie pantery, ciężkie czołgi, bez obstawy piechoty, jak prezent od Adolfa. Chłopaki, oni się zgubili – nie dowierzają powstańcy, atakują. Mają więc dwa czołgi, które służą im do czasu przeprawy z Woli na Starówkę. Dzielnica Ulrychów zajęta przez dywizję Herman Goering – w przeddzień powstania wyładowano ich na stacji w Pruszkowie – najpierw wypełnili wolskie kawiarnie, a potem ruszyli na ulice. Na szkoleniach Jur miał o ciężkiej broni, o wsparciu powstania bronią maszynową, ale takiej broni brak. 5 sierpnia rzeź Woli, Niemcy zabijają masowo, także kobiety i dzieci, czarna sobota. Tam, gdzie dzisiaj stoi dom towarowy Wola, powstańcy biją się w piwnicach kamienic z ludźmi oberführera SS Dirlewangera, z zawodu stomatologa. To dywizja złożona z wyrokowców – odkupują swoje winy wobec Rzeszy zabijając Warszawę.

Jur pamięta: bezwzględni, noszą bagnety w cholewach, ale świetni strzelcy. Potem Starówka, na Świętojerskiej powstańcy odbijają szpital Jana Bożego – psychiatryczny. Lżejsze przypadki umieszcza się po ludziach. Pacjentów z utratą świadomości trzeba wypuścić na ulicę. Żeby nie spłonęli żywcem w salach. Nocą ludzie w długich, białych koszulach biegają śpiewając wesoło. I coraz dostają się pod kule. I padają. Na ulicę Miodową, pod samą szkołą teatralną, spada południowoafrykański Liberator ze zrzutami dla walczącego miasta. Ginie cała załoga. Brytyjczycy spadają Liberatorem w Parku Skaryszewskim. Trasa Jura z akcji i na akcję: przekopem Mławską, na tyły Sapieżyńskiej, piwnicami, schodami, biegiem. Stoi kobieta po drodze. Codziennie Jur ją mija. Janku, to ty? – pyta pani. Nie widzieliście tam mojego Janka? Jur słyszy ją i dzisiaj: – A kiedy nagle cichnie huk dział za Wisłą i już wiedzieliśmy, że jesteśmy zupełnie sami, mieliśmy takie powiedzenie: i tak czapa, i tak czapa.

Ze swoim oddziałem idzie kanałami do Śródmieścia. Cywile na Starówce boją się zostać sami, wyzywają ich od zbrodniarzy. Powstańcy wychodzą przy Wareckiej i nagle widzą normalne miasto: otwarte kawiarnie i modne dziewczyny. I wiedzą, że za kilka dni ogień przyjdzie także tu.

Alina. 8 sierpnia biegną do radia, bo ktoś złapał Londyn. I Londyn mówi: musicie być czujni i cierpliwi, będą zrzuty. Londyn uspokaja: na prawym brzegu Armia Czerwona się zatrzymała w celu odpoczynku i przegrupowania. Przyczepiają się myślą do tego „odpoczynku i przegrupowania”, bo logicznie rzecz biorąc następny będzie atak. Dwa razy idzie Alina do odbitego kina Palladium poczuć się jak w wolnej Warszawie sprzed wojny. Będzie potem na fotografii, na ścianie Muzeum Powstania, jak siedzi piękna i spokojna pod Palladium. A podziemia Warszawy przebiega z torbą przez ramię, wśród umarłych, dopiero co narodzonych, rannych, rozmodlonych i tych, którzy gotują zupę w kotłach. Pani Alu – słyszy – coś dla nas jest? Uśmiecha się. Nie ma nic. Uśmiech musi wystarczyć. Alina: – Świat pod ziemią był inny niż ten na powierzchni. Na górze można się było bronić, dół był bezbronny. Pani Alu..., słyszy od ludzi z noszami. I pochyla się, z podłogi podnosi wnętrzności tego człowieka na noszach, bo spadają. Kładzie mu na brzuchu, gdzie ich miejsce.

Jupiter. Czołga się przez kartoflisko. Głowa kolegi wyłania się z zagonu obok. Żyją. I mają wciąż dwie kule w pistoleciku. A więc zaczęło się na dobre, ale jest jakoś dziwnie. Ludzie stoją oparci o płoty wzdłuż podmiejskiej ulicy i pytają: Panowie, co jest? Powstanie, mówi Jupiter. Tak?, nie dowierza facet od płotu, też należę do tajnej organizacji i nic nie wiem o żadnym powstaniu. Jupiter z kolegą idą na Mokotów, bo Ruscy lada chwila mają lądować. Znowu dostają ostrzał na Grójeckiej. Rozdzielają się. Jupiter przyłącza się do spotkanego przypadkiem szmuglera z mięsem. Pomaga mu nieść rąbankę. Idą przez kapuścisko do miasta, które huczy wybuchami. Nagle z kapusty przed nimi podnosi się niemiecki patrol. Niemcy głodni, zafascynowani torbami szmuglera. Sami je niosą na posterunek, gdzie idą z Jupiterem.

Przez następne 6 tygodni Jupiter wraz z innymi więźniami będzie ładował niemieckie wagony na Okęciu. Strażnik esesman będzie melomanem i wciąż trzeba będzie mu nakręcać patefon. W powietrzu będzie się unosić spalenizna. We wrześniu między lotniskiem a miastem będą krążyć wciąż te same cztery niemieckie samoloty. Będą brać bomby z lotniska, zrzucać je na gruzowisko miasta i wracać po nowe. Czekając na załadunek piloci będą żartować i jeść obiad pod gołym niebem. Na wietrze będzie powiewał obrus z ich stołu.

Juliusz. W sierpniu chaos i rozpaczliwe wydobywanie się z matni. Jest rozkaz gen. Montera, żeby kanałami przechodzić z Mokotowa na Śródmieście. Oddział Juliusza schodzi pod ziemię na Bałuckiego, róg Szustra. Wąskim korytarzem, najwyżej 70 cm średnicy. Potem do burzowca, już wygodniej, na stojąco. Juliusz ciągnie ranną nogę za sobą. Krążą w ściekach przez kilka godzin, gubią się. Wychodzą w tym samym miejscu. Prosto na Niemców. Każdy ma wyleźć z rękami na głowie i ustawić się pod ścianą. Robią to w ciszy, jak te kamienie przez Boga na szaniec, jak u Słowackiego. Juliusz: – Myśleliśmy, że koniec. I nagle, jak w „Kordianie”, tylko nie na koniu, a na motorze, przyjeżdża oficer z papierem, że właśnie podpisano kapitulację Mokotowa.

Jesień 2009: słoneczne popołudnie

Jur, Edmund Baranowski. W powstaniu walczył w batalionie Miotła, zgrupowania Radosław. Po wojnie odbudowywał swoje miasto. Teraz jest wiceprezesem Związku Powstańców Warszawskich, prezesem Rady Fundacji Warszawa Walczy 39–45. Jest autorem ponad 60 haseł w Wielkiej Ilustrowanej Encyklopedii Powstania Warszawskiego, sekretarzem generalnym rady Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie. Jur: – Nie mieliśmy świadomości, że losów świata nie zmienia się w Warszawie ani na żadnym innym polu bitwy, ale w gabinetach polityków. Powstanie to sprawa naszego pokolenia, które już odchodzi. Trzeba pamiętać, ale patrzeć w przyszłość. Układać sobie stosunki z sąsiadami.

Alina, Alina Janowska. W powstaniu łączniczka dowództwa batalionu Kiliński. Po wojnie aktorka. Jest prezeską fundacji charytatywnej Gniazdo, zajmującej się dziećmi z rodzin niewydolnych społecznie. W swoim domu na Żoliborzu, siedząc w fotelu, recytuje z pamięci Słonimskiego: – A gdy na zgliszcza wróci życie/Na narodowy święty grób/Gdy kości będą zbierać z szańca/Aby z nich dźwignąć pomnik sławy/Niech napis prosty, napis krwawy:/Tu leży Trup Nieznanego Mieszkańca Warszawy.

Jupiter, Henryk Jerzy Chmielewski, zwany Papciem Chmielem. Do powstania szedł jako żołnierz Pułku Piechoty AK Garłuch. Po wojnie był rysownikiem w „Świecie Przygód”, potem w „Świecie Młodych”. Jest autorem legendarnej serii komiksów „Tytus, Romek i A’Tomek”, autorem powstańczego muralu w Muzeum Powstania. Jego ostatnie dzieło to album „Tytus, Romek i A’Tomek jako warszawscy powstańcy 1944” – najlepiej sprzedającej się pozycji w przymuzealnym sklepie. Jupiter: – Byłem bardzo szczęśliwy, że to muzeum powstało. A swoim albumem jako pierwszy wprowadziłem do tematu powstania wesoły element.

Juliusz, Bolesław Taborski. Po wojnie zamieszkał w Anglii. Był członkiem grupy poetyckiej Kontynenty. Przez 34 lata pracował w sekcji polskiej BBC. Jest poetą, prozaikiem, krytykiem literackim i teatrologiem. Napisał m.in. „Moje Powstanie: wtedy i teraz”. Juliusz: – Należy uświadamiać, że to, co przeżyli dziadkowie, nie powinno się powtórzyć. Powinniśmy mieć dobre stosunki z dawnymi wrogami, a teraz partnerami w UE. W moim pokoleniu powstanie będzie żyć już zawsze. Ale przesłaniem dla współczesnych powinno być – byliśmy bohaterami, ale teraz już się nie zabijajmy.

Polityka 40.2009 (2725) z dnia 03.10.2009; Na własne oczy; s. 108
Oryginalny tytuł tekstu: "Z Warszawy do wieczności"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną