Janina Paradowska: – Po wygraniu wyborów Bronisław Komorowski dziękował w sposób szczególny tylko panu i Władysławowi Bartoszewskiemu jako swoim politycznym patronom. Czuje się pan politycznym mistrzem prezydenta-elekta?
Tadeusz Mazowiecki: – To był niesłychanie miły i zupełnie niespodziewany dla mnie gest. Nie czuję się jego mistrzem, ale Komorowski już w swojej książce, opublikowanej dawno temu, pisał, że właśnie praca w moim rządzie – a był najpierw dyrektorem gabinetu ministra Aleksandra Halla, potem wiceministrem obrony narodowej – zmieniła go z radykała w człowieka rozumiejącego państwo i skomplikowane uwarunkowania polityczne.
Myślę, że także i później, gdy współpracowaliśmy w Unii Wolności, już po zjednoczeniu z KLD – a było to doświadczenie ciekawe, bowiem ja byłem przewodniczącym partii, Donald Tusk wiceprzewodniczącym, a Komorowski sekretarzem generalnym – obserwował moje trudności w spełnianiu roli tak zwanego spinacza różnych skrzydeł. Widział też z bliska, iż w polityce kieruję się pewnym systemem wartości, co dla niego było ważne. Chyba to jest to polityczne dziedzictwo, które ode mnie wziął i jest mi miło, że się do niego przyznaje.
Komorowski będzie dobrym prezydentem?
Ma szansę i bardzo liczę, że szybko się o tym przekonamy. Ma jednak bardzo trudny start, gdyż polityka polska akurat zatoczyła koło i wróciła do tego samego punktu, jeżeli chodzi o sposób działania PiS. Zmiana okazała się nie być żadną zmianą i to, z czym mamy obecnie do czynienia, jest straszliwym niszczeniem naszej polityki, a w ślad za tym niszczeniem świadomości państwowej i państwa jako takiego.