Polska wojna symboliczna
Rozmowa z filozofem religii prof. Zbigniewem Mikołejką
Joanna Podgórska: – Czy krzyż na Krakowskim Przedmieściu to jeszcze symbol religijny czy już plemienny totem?
Zbigniew Mikołejko: – Nowoczesne społeczeństwa manifestują ważne wydarzenia, przełomowe akty swej historii, wznosząc budowle takie jak Vittoriano w Rzymie, Bramę Brandenburską w Berlinie czy Panteon w Paryżu. Nie są to w żadnym razie symbole chrześcijańskie, ale związane ze świeckim państwem. Natomiast w Polsce w takich momentach pojawia się krzyż. To kwestia historii, bo w warunkach niewoli i okupacji ten symbol polskości był stosunkowo bezpieczny. Władze rosyjskie, pruskie czy austriackie były chrześcijańskie, więc trudno im było zaatakować chrześcijański symbol. I na mocy dziwnego paradoksu ten XIX-wieczny zwyczaj z czasów niewoli uznany zostaje dzisiaj, w niepodległym kraju, za symbol wolnego narodu.
Czyli jednak plemienny totem?
Tak, z nieświadomym zanurzeniem właśnie w czas podległości i upokorzenia, gdy „tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem, Polska była Polską, a Polak Polakiem”.
Ale ludzie zdają sobie sprawę, że dziś także jest to symbol nie do zaatakowania. W Polsce obowiązuje zasada: mam krzyż w ręku, mam rację, a krzyż raz postawiony staje się nieusuwalny.
Bo jest nasycony tabu. Nawet jeśli nie jest wyświęcony – tak jak ten z Krakowskiego Przedmieścia – pozostaje nacechowany sakralnie. Nie religijnie, bez związku z konkretnym wyznaniem, ale sakralnie właśnie. I towarzyszy mu zabobonny lęk, jak każdemu sacrum. Dotyka się tu bowiem bardzo archaicznych złogów w zbiorowej podświadomości; tego, co jest święte – przeklęte, groźne i fascynujące. Więc jeśli to zszargasz, to cię porazi, ugodzi gromem.