Wielu zwolenników PO wzywa Tuska i Komorowskiego do bardziej zdecydowanej reakcji na zaczepki PiS. Jest bowiem problem, jak ma zachowywać się Platforma, a już zwłaszcza jej przywódcy, jak ma mówić prezydent i inni wyżsi dostojnicy i urzędnicy państwa, którzy są na różne sposoby dyskredytowani każdego dnia? Sam Donald Tusk na wiele pytań o stosunek do PiS i jego propagandy odpowiada ogólnikowo, bagatelizując ją i zamykając w zoologu. Jakby zakładał, że nie ma co mówić i wdawać się w polemiki, gdyż ten rodzaj rozmowy, po pierwsze, nie jest w istocie możliwy, a po drugie, jest niepotrzebny, bo ludzie sami ocenią, co jest ile warte.
Tej logice trudno odmówić pewnej racji, niemniej jest ona zbudowana na aksjomacie, że należy na zawsze pożegnać się z 30-proc. elektoratem, który stoi za słowami Jarosława Kaczyńskiego, a też że pozostała jego część dysponuje jakąś samosterownością obywatelską, której można zawierzyć.
Starcie na dwóch poziomach
Kłopot polega na tym, że PO, nawet jeśli dysponuje arsenałem argumentów, to nie buduje z nich integralnej opowieści o Polsce. Nie dają się one przenieść w jakimś łańcuchu przyczynowo-skutkowym do świadomości opinii publicznej. Nie kontaktują się frontalnie z opowieścią Jarosława Kaczyńskiego, zaprezentowaną choćby w tzw. Raporcie o stanie Rzeczypospolitej.
Radosław Sikorski stanął na czele zespołu, który ma przygotować platformę wyborczą Platformy na jesień tego roku. Być może należałoby najpierw przygotować własny raport o stanie Polski, w którym operowano by dłuższymi ciągami historycznymi i gdzie objaśniono by, jak dzisiaj PO rozumie Polskę, jakiego chce państwa i jak odnosi się do swojej partyjnej przeszłości, u której zarania pojawiło się przecież wezwanie do budowania IV RP.