Konkurs na Europejską Stolicę Kultury w 2016 r., który wygrał Wrocław, obudził niespodziewanie silne emocje. Oburzył się Lublin, którego samorządowcy od dawna skarżą się na niedoinwestowanie i spychanie do getta wschodniej Polski B. Prezydent Katowic zażądał zaś od ministra informacji na temat dotacji z budżetu państwa i Unii na kulturę w miastach, które starały się o tytuł ESK. Pomruki niezadowolenia doszły też z Gdańska i Warszawy.
Walka o tytuł ESK była pierwszą od bardzo dawna bezpośrednią i otwartą rywalizacją miast polskich na polu kultury. Od kiedy? Chyba od pamiętnego telewizyjnego „Turnieju Miast”, któremu w latach 70. i 80. ubiegłego wieku kibicowała cała Polska. Ale i wówczas zmagania artystyczne (występy muzyczne, zespoły folklorystyczne, twórcy ludowi, chóry) mieszały się z wyzwaniami mającymi niewiele wspólnego z duchowością (slalom traktorami, wyścigi taczek, zbiórka makulatury itd.).
Etapy boju
Rywalizacja o ESK to kolejna odsłona wielkiego turnieju miast i regionów, który na dobre (pomijając znane historyczne animozje pomiędzy miastami), już za czasów nowej demokracji, rozpoczął się w 1999 r. wraz z reformą administracyjną kraju. Pierwotna koncepcja zamiany 49 województw na 12 regionów upadła na skutek ambicji lokalnych polityków, posłów, senatorów, partyjnych interesów. Kolejne projekty map z granicami województw wyglądały coraz dziwniej: tu jakiś kuriozalny wąski rogal na Kujawach, żeby pogodzić Bydgoszcz i Toruń (w efekcie trzeba było rozdzielić pomiędzy nie władze województwa kujawsko-pomorskiego), wykrawanie na siłę spłachetka dla Kielc, łagodzenie konfliktu pomiędzy Gorzowem Wlk.