Obchodzony w czwartek Dzień bez Samochodu to być może nazwa chwytliwa, ale też dość upraszczająca. Nie chodzi bowiem o demonizowanie tego wynalazku, co raczej skłanianie zwłaszcza mieszkańców dużych aglomeracji do zastanowienia się, czy nie istnieją w ich przypadku inne możliwości poruszania się – tańsze, bezpieczniejsze, bardziej ekologiczne i przyjazne dla zdrowia. Dzień bez samochodu promowany jest w wielu miastach jako okazja do bezpłatnych przejazdów komunikacją miejską dla posiadających dowód rejestracyjny swojego pojazdu. Ale tak naprawdę efekty przyniesie tylko, gdy będziemy pamiętali o kombinacji trzech elementów, nawzajem się uzupełniających – poruszaniu się pieszo, rowerem i transportem zbiorowym.
Pod względem liczby zarejestrowanych samochodów Polska już w niczym nie ustępuje krajom Europy Zachodniej. Mamy oczywiście wciąż znacznie mniej rozwiniętą infrastrukturę, ale grubo mylą się ci, którzy naiwnie sądzą, że kilometry nowych dróg rozwiążą problem korków, zwłaszcza w dużych miastach. Pomóc może tylko rozsądna polityka transportowa, stwarzająca kierowcom możliwość porzucenia samochodu. To zarówno inwestycje w komunikację zbiorową, jak i w ścieżki rowerowe czy miejskie punkty wypożyczania rowerów. A przy tym promocja zdrowego stylu życia, którego łatwym do zastosowania elementem jest codzienne pokonywanie krótszych dystansów piechotą. Zachęcają do tego w oficjalnych ulotkach choćby londyńskie władze, pokazując do jak wielu miejsc można dojść w ciągu 15-20 minut z wybranych stacji metra czy dworców.
W Polsce po wieloletniej zapaści inwestycje w komunikację miejską zaczynają dawać pierwsze rezultaty. Wciąż jest ona na zdecydowanie gorszym poziomie niż w zachodnich aglomeracjach, ale dzięki nowemu taborowi i większemu dbaniu o bezpieczeństwo pasażerów staje się powoli alternatywą dla samochodu.