Kapitan nie mógł wysunąć kół, bo w samolocie wracającym z Nowego Jorku - Newark do Warszawy zawiódł centralny system hydrauliczny, który odpowiada m.in. za wypuszczanie i chowanie podwozia. Na razie nie wiadomo, co było przyczyną awarii, ma to wyjaśnić postępowanie wszczęte przez Państwową Komisję Badania Wypadków Lotniczych. Wiadomo tylko tyle, że piloci zauważyli usterkę już pół godziny po starcie.
Po dotarciu w pobliże Okęcia pilot, kapitan Tadeusz Wrona, najpierw przez godzinę krążył nad Warszawą, po czym, po zużyciu paliwa (miał go aż siedem ton, o cztery za dużo by lądować bez podwozia), zdecydował się posadzić maszynę "na brzuchu". - Pilot wykazał się najwyższym kunsztem, bardzo dobra robota - komentowali eksperci w TVN24. Podczas przygotowań do manewru boeingowi asystowały dwa wojskowe F-16 z bazy w Łasku, którego piloci m.in. mieli w powietrzu ocenić stan podwozia pasażerskiego liniowca. Pas, na którym miał "usiąść" samolot został pokryty przez strażaków pianą.
Podczas lądowania pod boeingiem pojawił się najpierw dym, potem ogień, który został szybko ugaszony przez jednostki lotniskowej straży pożarnej. Samolot zatrzymał się dość szybko - po pokonaniu kilkuset metrów. Pasażerowie zostali natychmiast ewakuowani nadmuchiwanymi trapami, a maszynę pokryła piana wystrzeliwana z armatek strażackich. Na załogę i pasażerów czekało kilkadziesiąt karetek i wozów ratowniczych.
ZOBACZ: Wojskowy Su - 22 ląduje bez podwozia
Maszyna, która uległa awarii to najmłodszy z pięciu lotowskich B767 - największych maszyn we flocie polskiego przewoźnika.