Choć to już połowa grudnia, nadal nikt nie wie, na co w przyszłym roku będą mogli liczyć pacjenci. Która apteka wyda lek refundowany, czy lekarz wypisze receptę, jaki kontrakt otrzyma przychodnia? Zamiast spokojnie wypatrywać pierwszej gwiazdki, wszyscy wyczekują rezultatów nerwowych negocjacji w Ministerstwie Zdrowia i NFZ, które prowadzą lekarze, aptekarze, firmy farmaceutyczne oraz dyrektorzy szpitali.
Dezorientację pogłębia niepewność, czy od 1 stycznia w ogóle wejdą w życie zapowiadane zmiany – na przykład listy refundacyjne z nowymi cenami leków albo wzory recept, przeciwko którym zaprotestowali lekarze (patrz: ramka). Ministerstwo w ostatniej chwili może odroczyć termin obowiązywania nowych rozporządzeń, dając sobie więcej czasu na zapanowanie nad bałaganem. Choć ustawa o refundacji gotowa jest od maja, jeszcze w połowie grudnia brakuje kluczowych do niej aktów wykonawczych.
Farmaceuci z 14 tys. aptek dopiero w miniony piątek mogli poznać treść umowy, jaką do końca roku muszą zawrzeć z Funduszem na sprzedaż leków refundowanych (i już ją oprotestowują, więc nie wiadomo, czy będzie obowiązywać). Na wytyczne z Ministerstwa Zdrowia czeka też sam Fundusz, by móc złożyć ofertę na zakup nowego oprogramowania komputerowego do obsługi transakcji w aptekach, gdyż w myśl przepisów ustawy będzie musiał zbierać i przetwarzać informacje o naszych receptach dużo szybciej niż do tej pory.
Niedoróbek legislacyjnych, które odbijają się niekorzystnie na zawieraniu kontraktów na przyszły rok, jest więcej. Stąd obawy pacjentów, czy ich najbliższa przychodnia będzie otwarta od początku roku, a zabiegi, na które czekali w kolejkach, nie zostaną wstrzymane do momentu podpisania umowy z Funduszem. Do stanów niepewności zdążono nas co prawda przyzwyczaić, gdyż co rok kontraktowanie świadczeń odbywa się za pięć dwunasta i zawsze brakuje kilku tygodni, by zapiąć wszystko na ostatni guzik.