W najbliższych latach czeka nas debata na temat tego, jakie dane udostępniamy urzędnikom i czy jako ich właściciele powinniśmy mieć wpływ na ich przekazywanie.
Dla polityków kierujących resortem zdrowia pacjenci są obecnie mniej ważni niż nadchodzące wybory.
Premier zdymisjonował Adama Niedzielskiego, a koszty jego występku są ogromne. Jeszcze żaden minister tak bardzo nie podkopał zaufania do własnego resortu. Zwłaszcza wrażliwego resortu zdrowia.
Z ważnej afery z wypisywaniem e-recept wypączkowała kolejna, jeszcze ważniejsza – uświadomiliśmy sobie, że nasze dane wrażliwe mogą być przez polityków PiS upublicznione i wykorzystane w kampanii wyborczej przeciwko każdemu.
Po raz kolejny w ostatnich dniach mamy incydent, gdy władza swój przywilej dostępu do informacji gromadzonych przez państwo o obywatelach wykorzystuje przeciw nim.
Minister zdrowia jest w permanentnym konflikcie z lekarzami. Nie musiałoby to obchodzić pacjentów, gdyby nie mówiło tak wiele o jakości zarządzania ochroną zdrowia.
Potrafią wyłudzać recepty, tłumaczyć, że od leków, które nie uzależniają, mają alergię. I dlatego muszą brać psychotropy. A psychiatrzy przyznają: rekordziści potrafią brać je przez kilka lat.
W USA, po ośmiu latach od startu systemu, lekarze wystawiają elektronicznie zaledwie 70 proc. recept. Szwedzi zaczęli w 2006 r. i nadal 10 proc. recept wypisują tradycyjnie na papierze. Polska idzie na rekord: od 8 stycznia e-recepty są obowiązkowe. Będą jednak wyjątki.
Pacjenci prywatnych przychodni tracą dostęp do refundowanych przez państwo leków. Prowadzący je lekarze, tłumacząc się represyjnym prawem, nie chcą podpisywać umów z NFZ.
Lekarze odrzucili kompromisowe rozwiązanie, jakie zaproponowała im nowa szefowa NFZ Agnieszka Pachciarz. Znów mamy kłopot z uzyskaniem recept na leki refundowane, choć na razie jest on niewielki.