Minister plus. Pod koniec roku najjaśniej rozbłysła gwiazda Radosława Sikorskiego. Minister spraw zagranicznych od dawna należy do politycznej pierwszej ligi, cieszy się dużym społecznym zaufaniem, ale dopiero berlińskie przemówienie (przez opozycję nazwane hołdem berlińskim) uczyniło go politykiem z przyszłością. Może zostanie premierem? Prezydentem? Spekulacjom nie ma końca. Prawda, Sikorski już do prezydentury aspirował, ale prawybory w Platformie przegrał, co wyraźnie podcięło mu skrzydła. To było widać, gdyż często nie potrafi skrywać emocji.
Członkowie PO słusznie jednak zauważyli, a Polacy w wyborach to potwierdzili, że nie czas jeszcze na prezydenta dynamicznego, być może prowokującego konflikty, nieukrywającego ambicji, rzucającego wyzwania, czasem wręcz drażniącego. Wtedy, po smoleńskiej katastrofie, trzeba było koić rany. Bronisław Komorowski do tego się nadawał, Sikorski nie.
Teraz jednak może liczyć na więcej, mimo że w PO nie ma własnej frakcji, bo też jego pozycja w partii wynika ze stanowiska, jakie sprawuje w rządzie, a nie faktu, że wspinał się po szczeblach partyjnej kariery. Jego międzynarodowy sukces został dostrzeżony. Opozycja uczyniła z niego wroga na miarę Donalda Tuska, a opiniotwórcze elity w kraju, patrzące wcześniej na ministra spraw zagranicznych z pewną powściągliwością, teraz zmieniły zdanie. Dostrzegły odwagę i umiejętność powiedzenia tego, co trzeba, we właściwym czasie i we właściwy sposób.
Sikorski ma predyspozycje do zajmowania właściwie wszystkich wysokich urzędów w państwie. Ale o jego przyszłości w znacznej mierze decydował będzie Donald Tusk.
Buława marszałka.