Sobota, godz. 20.52, miejscowość Starzyny, pociąg „Matejko” z Warszawy do Krakowa wjeżdża na niewłaściwy tor. Maszynista nie wie, że tym samym torem w przeciwną stronę mknie „Brzechwa” z Przemyśla do Warszawy. Tysiące ludzi przez dziesięciolecia wybierały na trasie Warszawa–Kraków pociąg, bo wydawał się bezpieczniejszy niż samochód na wiecznie zatłoczonej szosie. Teraz w 11 wagonach jedzie około 350 osób.
20.57, na wysokości wsi Chałupki pod Szczekocinami, dochodzi do czołowego zderzenia składów.
21.00, sołtys Chałupek Anna Kwiecień łączy się z numerem 112, informuje o katastrofie. Jej meldunek przyjmuje pogotowie ratunkowe w Zawierciu i powiadamia inne jednostki. Pani sołtys telefonuje do kilku mieszkańców. Każe im wziąć łomy, kilofy, wszystko, co może się przydać do uwalniania ofiar wypadku. Mieszkańcy Chałupek wybijają szyby w wagonach, wyciągają uwięzionych. Sławek, miejscowy nastolatek, pilnuje, aby przygnieciona wagonem dziewczyna nie zasnęła, rozmawia z nią bez przerwy. Strażacy ją uwalniają, przeżyła. Dyrektorka szkoły w pobliskich Goleniowach skrzykuje ludzi. W sali gimnastycznej i w kilku klasach organizuje obozowisko dla pasażerów, którzy uszli cało albo z niewielkimi obrażeniami. Kilka pań podaje ciepłe napoje, na miejscu są koce, można się umyć.
Chałupki, Goleniowy i Szczekociny staną się sławne w całej Polsce. Przyszło im zdawać niespodziewany egzamin z solidarności.
Już o 21.13, na miejscu katastrofy melduje się pierwszy zastęp strażaków. To grupa z OSP Szczekociny. Po nich nieprzerwanie dojeżdżają inni: ratownicy z całego województwa śląskiego, zawodowi strażacy, policja, prokuratorzy. Akcja ratunkowa – wiadomo to już po kilkudziesięciu minutach – jest sprawna, bez mała perfekcyjna.