Nigdy dotąd żadna kościelna instytucja nie przedstawiła tak obszernej zbiorczej informacji o materialnej kondycji Kościoła i księży w Polsce jak raport KAI z końca lutego. To na plus, ale są też poważne wątpliwości. Raport opiera się na danych otrzymanych głównie od Kościoła. I tak: w 80 proc. Kościół utrzymuje się z datków wiernych. Państwo wydaje 1,1 mld na katechizację, ok. 90 mln na Fundusz Kościelny, ok. 180 mln na uczelnie kościelne. Ale nie mamy w raporcie danych o Komisji Majątkowej, finansach o. Rydzyka, działalności gospodarczej Kościoła ani o kościelnych ulgach podatkowych. Raport jest więc niekompletny. Nie da się go zweryfikować niezależnie od Kościoła. A taka weryfikacja jest bardzo ważna, bo w Polsce nadchodzi czas dyskusji o tym, jakiej pomocy Kościół może oczekiwać od państwa w dobie powszechnego zaciskania pasa.
W samym Watykanie też trwa dyskusja, jak pogodzić podatkowe ulgi Kościoła z walką o uratowanie Włoch przed niewypłacalnością. Premier Berlusconi kupował sobie poparcie polityczne katolickiej hierarchii w zamian za kościelne przywileje podatkowe. Nowy premier Mario Monti zapowiedział, że z tym skończy. Sam chodzi do kościoła, ale nie może ignorować petycji ponad 130 tys. Włochów żądających likwidacji kościelnych zwolnień podatkowych. Budżet państwa miałby na tym zyskać prawie 2 mld euro rocznie.
Finanse Kościoła są w zasadzie tajemnicą dla opinii publicznej. Nie wiadomo, jak bogaty – czy jak biedny – jest Kościół. Nawet w tak dobrze zorganizowanych państwach jak Niemcy nie do końca wiadomo, jaką część swych dochodów Kościół ujawnia, jaką trzyma w szarej strefie i jak swymi pieniędzmi obraca.