Kraj

Dwie lewe ręce lewicy

A po Tusku przyjdzie... Miller? Palikot?

Liderzy lewicy, czyli Leszek Miller i Janusz Palikot. Pierwszy walczy o przeżycie, drugi myśli o rządzeniu. Liderzy lewicy, czyli Leszek Miller i Janusz Palikot. Pierwszy walczy o przeżycie, drugi myśli o rządzeniu. Witold Rozbicki / Reporter
Większość rządowa w Sejmie wisi na włosku, a PiS nie wychodzi ze swojego rezerwatu. Dla politycznej higieny przydałaby się jakaś alternatywa dla rządów Tuska i PO. Może lewica?
Polska lewica czas walki ma dawno za sobą. Kto wyrwie ją z marazmu?Wojciech Grzędziński/Super Express Polska lewica czas walki ma dawno za sobą. Kto wyrwie ją z marazmu?

PiS wywiozło ze sobą na margines ponad jedną czwartą głosującego elektoratu. Ale z pozostałych trzech czwartych wyborców wciąż da się stworzyć dwa cywilizowane bloki, które w ramach demokratycznych reguł mogą się wymieniać władzą. To oczywiście Platforma Obywatelska i pozostające wobec niej w systemowej opozycji SLD i Ruch Palikota, które mają w ostatnich badaniach łącznie 20 proc. poparcia. Prawie tyle samo co PiS. Ale te ugrupowania, jak wiele na to wskazuje, wciąż bardziej jeszcze grają na wejście w jakiejś formie do obecnego układu władzy, niż myślą o stworzeniu trwałej alternatywy. A po takich wydarzeniach, jak odejście posła Łukasza Gibały z Platformy do Ruchu Palikota (przewaga koalicji rządzącej zmalała wskutek tego do trzech mandatów), rachuby na udział w puli wydają się jeszcze bardziej realne. Platforma, po ewentualnych dalszych odejściach „grupy Gibały”, może wraz z PSL stracić większość i szukać wsparcia.

Jednak takie taktyczne myślenie o doskoku do stołu władzy i przejęciu z rąk Tuska choćby niewielkiej jej części, kłóci się z myśleniem strategicznym, które wymagałoby tworzenia formacji zdolnej w razie potrzeby do przejęcia władzy już z nadania wyborców, a nie aktualnego premiera. Zwłaszcza że na prawicy rozważany jest inny scenariusz: rozbicie Platformy, połączenie jej frakcji konserwatywnej z PiS, reaktywowanie w tej osobliwej formie dawnej idei PO-PiS i przeforsowanie w Sejmie, nawet minimalną przewagą – własnego premiera.

Faktem jest – i tu zgodni są właściwie komentatorzy i politycy – że nadchodzi czas dla lewicy, w każdym razie dla tendencji, ruchów i środowisk, które położone są na lewo od PO. Że jest tu przestrzeń do zdobycia, wykazał Palikot i pokazują także liczne inicjatywy społeczne i intelektualne, z których najbardziej znane jest środowisko „Krytyki Politycznej”. Atmosfera kryzysu wzmocniła koniunkturę dla lewicy, zwłaszcza socjaldemokratycznej, gdyż lewacki radykalizm nigdy w Polsce nie miał dużego poparcia.

Chodzi o socjaldemokrację nowoczesną obyczajowo, świecką, młodą, gotową do rządzenia, a zarazem zasadniczo odrzucającą jakiekolwiek porozumienie z PiS, która swoje aspiracje wiąże raczej z ruchami obywatelskimi niż z ruchem związkowym, raczej z Internetem niż z zebraniami partyjnymi. Ten, kto tę koniunkturę wykorzysta politycznie, może wręcz myśleć o przejęciu władzy. I to już po najbliższych wyborach parlamentarnych. Bo jeśli Platforma przegra wybory w 2015 r., to nie z powodu programu czy ideologicznych niuansów, ale własnego i społecznego znużenia.

Ta nowa polityczna siła mogłaby być nawet – jak partia Tuska – nieco programowo eklektyczna. Podobnie umiarkowana, powściągliwa, tyle że z innym zestawem ludzi i pomysłów mieszczących się w paradygmacie współczesnych liberalnych demokracji. Z tego punktu widzenia rozbieżności pomiędzy Ruchem Palikota i SLD są mało istotne, ponieważ wyborcy dzisiaj nie oczekują realizowania ortodoksyjnych programów czy wypełniania obietnic. Gdyby tak było, Platforma nie wygrałaby wyborów po raz drugi z rzędu. Wyborcy, jak wszystko na to wskazuje, potrzebują spokojnego administrowania i przeprowadzania takich zmian, które nie jawią im się jako oszołomskie, woluntarystyczne, nieprzystajace do europejskiego formatu.

Słowem, z Platformą może wygrać partia niewiele się od niej różniąca, ale sięgająca po zwycięstwo na zasadzie uzasadnionego psychospołecznie płodozmianu. Palikot i Miller, zawzięcie szukając swoich niszy, mogą przegrać całą pulę.

Na razie okno transferowe w polskiej polityce jest otwarte w lewą stronę; w tym kierunku (oraz w absencję) przepływają wyborcy Platformy. Ale taka sytuacja nie musi być trwała. Jeśli zbyt długo lewica czy formacja lewicowopodobna nie stanie się wystarczająco atrakcyjna w sensie organizacyjnym i personalnym, może nastąpić zamiana sympatii, radykalizacja prowadząca do „orbanizacji” elektoratu. Pragnienie zmiany będzie silne, a PiS znów zyska na atrakcyjności. Nie musi nawet chodzić o program Kaczyńskiego, ale o to, że jego partia będzie jedyną poważną, zwartą formacją, grającą w tej samej lidze co rządząca Platforma. Alternatywą dla władzy jest partia, która z władzą się kojarzy. Ani Ruch Palikota, ani SLD nie kojarzą się teraz z samodzielnym rządzeniem, mają wizerunek przystawek, a te dysputy na temat „ideowej tożsamości” wyglądają na zawracanie głowy w sytuacji, kiedy najważniejsze jest stworzenie stabilnego układu rządzącego, wiarygodnego dla struktur europejskich i finansowych.

Dlatego w interesie spokojnych przemian jest to, aby dwaj wymieniający się u władzy gracze byli możliwie blisko centrum, choćby po jego przeciwnych stronach. Wtedy przy zmianie władzy wstrząsy są nieduże, a satysfakcjonujące poczucie, że coś się zmieniło, i tak występuje. Tego zdają się nie rozumieć dzisiejsi liderzy tak zwanej lewicy, skupieni na zdobywaniu tożsamości i gwałtownym odróżnianiu się od siebie. Kłopot leży też w samych liderach. Janusz Palikot, mimo swojej całej przewagi, nie ma formatu i powagi przyszłego premiera, zbyt dużo w nim ekstrawagancji i osobliwości. To chodzący eksperyment, a nie wyważony szef najważniejszej rady w państwie. Leszek Miller natomiast to zarządca tymczasowy, mający wielkie ambicje, także talenty, ale niemający już szans na wielkie sukcesy. Zszedł kiedyś z wielkiej góry i po latach wdrapał się na pagórek. To wszystko.

Te rozmaite sprzeczności, trudności i szanse próbował zebrać, dodać do siebie i przezwyciężyć Aleksander Kwaśniewski, któremu zamarzyło się połączenie obu sił, poprzedzone kolejnymi aktami i przybliżeniami. Najpierw miały być wspólne rozmowy i akademie, potem wspólna lista do Brukseli i wspólny kandydat na prezydenta, a na koniec jednolita lista wyborcza do parlamentu, wystawiona przez jedną już partię. To tak w skrócie, niemniej były prezydent nie widział problemu w tym, by to Sojusz dołączył do Ruchu i by pierwsze skrzypce grał w tej orkiestrze Janusz Palikot.

Trochę inaczej myśleli liderzy Sojuszu, którzy po drodze przeszli przez wewnętrzną rekonfigurację i Napieralski został zastąpiony przez Millera. Im bliżej 1 Maja, kiedy to miało dojść do pierwszej randki publicznej obu formacji, tym przewodniczący SLD jest coraz bardziej w innym miejscu, na pewno nie tam, dokąd wybiera się Palikot, czyli nie w Sali Kongresowej. Ba, więcej nawet – Kwaśniewski jest w tej chwili coraz bardziej krytykowany przez swoich starych współtowarzyszy za próbę swoistego unicestwienia SLD. Nawet przez Napieralskiego, który dodatkowo obciąża go winą za zły wynik wyborczy całej partii w październiku 2011 r.

Rzecz jeszcze w tym, że wedle Kwaśniewskiego owe zmiany organizacyjno-unifikujące powinny być tylko jednym z elementów szerszej inicjatywy, łączącej organizacje i partie, stowarzyszenia, związki i kluby, także środowiska obywatelskie w formę czy postać jakiejś kolejnej, chciałoby się powiedzieć: platformy. Jednak zamiast współdziałania można dostrzec nasilenie się konkurencji i eskalację wzajemnej wrogości.

Zresztą zachowaniom polityków SLD nie ma się co dziwić, zarysowana perspektywa kapitulacji przed Palikotem nie była po prawdzie do przyjęcia, dla Millera była perspektywą upokorzenia i niemęskiego końca własnej kariery politycznej. A i Palikot raczej widział ten alians jako proces wchłaniania Sojuszu przez Ruch i jako osobisty awans zbliżający go do premierostwa. Więc zanim się zaczęło, już pękło. Każda ze stron ma swoje wewnętrzne problemy i kłopoty, SLD z porządkami wewnątrz i z przekazem na zewnątrz, Ruch ze swoją personalną budyniowatością i liderem, który robi za wszystko.

Na razie zamiast wielkiego projektu i konsekwentnego natarcia mamy małe gry partyjno-partykularne, z których za chwilę ostatecznie wypadnie Kwaśniewski, a na pewno nie wejdą w nie starzy, sprawdzeni liderzy lewicy z przełomu 1989 r., tacy jak Cimoszewicz czy Borowski. A też, co gorsza, nie wejdą żadni nowi, co widać chociażby po podtrzymywanej i demonstrowanej wstrzemięźliwości grupy Sławomira Sierakowskiego. Jak to napisał jeden z blogerów: mamy lewiznę, a nie lewicę; dwa ugrupowania i dwie lewe ręce. Słabość i rozproszenie myślowe lewicy w Polsce, mimo zasilenia jej dynamiką Palikota, obnaża doskonale Donald Tusk, który wyrywa jej bez większego trudu a to jakiś ząb trzonowy (Arłukowicz), a to kradnie starannie przygotowywane wypracowanie (na temat zmiany w relacjach państwo–Kościół).

Premier zdystansował się wobec afery z krzyżem w parlamencie, uchylił niejako tę kwestię, ale za to wyszedł z kilkoma bardzo dokuczliwymi dla Kościoła regulacjami i decyzjami, dotyczącymi kwestii majątkowych i kapelanów wojskowych. Lewica, gdy rządziła, na taką odwagę się nie zdobyła, potem od czasu do czasu w kolejnych kampaniach wyborczych stawała się propagandowo antyklerykalna. Dopiero Palikot na dobre sięgnął, zresztą z jakimś powodzeniem wyborczym, po ten akurat arsenał pretensji i żalów. Tyle tylko, że z boku wyszedł Tusk, a to on jest premierem i może użyć władzy, czemu lewica będzie musiała się przyglądać z rzadką miną, bo ktoś inny będzie jadł te polityczne konfitury.

Europejski Sondaż Społeczny (ESS) mierzy w wielu krajach, także w Polsce, zmiany poglądów politycznych i społecznych. To że w Polsce wzrosła lewicowość w ciągu kilku ostatnich lat, jest mierzalne. Ale też badania te wykazują na wielu przykładach, chociażby w Niemczech czy we Francji, że wzrostowi nastrojów w określonym kierunku wcale nie muszą bezpośrednio odpowiadać wyniki wyborcze. Można powiedzieć tak: staję się co prawda bardziej lewicowy, ale oddaję głos na partię, która w moim odczuciu będzie rządzić najbardziej sprawnie i odpowiedzialnie. Bierze się pod uwagę wypadkową idei i powagi. A te partie lewicowe, które u nas istnieją, na poważne nie wyglądają. Rola dużej, mieszczącej się w systemie III RP opozycji nadal jest nieobsadzona.

Polityka 11.2012 (2850) z dnia 14.03.2012; Polityka; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Dwie lewe ręce lewicy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Izrael kontra Iran. Wielka bitwa podrasowanych samolotów i rakiet. Który arsenał będzie lepszy?

Na Bliskim Wschodzie trwa pojedynek dwóch metod prowadzenia wojny na odległość: kampanii precyzyjnych ataków powietrznych i salw rakietowych pocisków balistycznych. Izrael ma dużo samolotów, ale Iran jeszcze więcej rakiet. Czyj arsenał zwycięży?

Marek Świerczyński, Polityka Insight
15.06.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną