Nie chciałabym jednak w tej rubryce pełnić funkcji typowej reprezentantki kobiet, która nie wie, co to jest spalony, albo – dla odmiany – przekonuje, jaka to z niej kibicka. Ale chęć oglądania meczów zepsuła mi cała masa złych decyzji, które zapadały głównie na lokalnych szczeblach.
Wiele osób zostało postawionych przed wyborem: lubisz Euro czy lubisz zacofanie? Utrzymanie tych pięknych stadionów, po których biegają teraz sławy europejskiego sportu, odbije się jeszcze czkawką w wielu miastach, a cięcia budżetowe będą nieuniknione. W Polsce debata o wydatkach odbywała się podniesionym głosem i to w czasie, kiedy mleko się rozlało, bo już drogi budowali, a dworce malowali (nie mogli zrobić tego bez Euro?). Jedna strona chciała żłobki i miejską infrastrukturę zamiast stadionu, druga przekonywała o zyskach płynących z całego tego zamieszania. Dziwny to kraj, swoją drogą, gdzie trzeba wybierać między sportem a opieką nad dziećmi, między cięciem budżetu teatrów a strefą kibica.
Nie zawsze jednak musieliśmy wybierać: chleb czy igrzyska. Dość przypomnieć choćby przedwojenne budowanie Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie i równoczesne wspieranie spółdzielni mieszkaniowych. Jedno miasto, jeden budżet, jasne priorytety. Sprzyjało temu przenikanie się środowisk sportowców i ludzi kultury: poeta Kazimierz Wierzyński był naczelnym „Przeglądu Sportowego”, lekkoatletka Halina Konopacka pisała wiersze, Janusz Kusociński pracował jako dziennikarz, a wszyscy oni prędzej czy później spotykali się w Adrii.
Sytuacja zmieniła się w momencie, kiedy wielki biznes przejął wielki sport.