Nigdy się nie dowiecie
Są nowe dowody. Prokuratura wszczyna śledztwo ws. głośnego zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów
[Artykuł ukazał się w POLITYCE w lipcu 2012 roku w 20. rocznicę zabójstwa Piotra i Alicji Jaroszewiczów]
Mordercy weszli do willi przy ulicy Zorzy 19 w Aninie nocą z 31 sierpnia na 1 września 1992 r. Kilkanaście godzin później, ok. godz. 23, do Anina przyjechał syn Alicji i Piotra, Jan Jaroszewicz. 2 września o godz. 0.30 starszy sierżant Dariusz Woźniak z miejscowego komisariatu przyjął zawiadomienie. W notatce napisał: „Opowiadał, że ojciec nie żyje. Matki nigdzie nie znalazł. Był spokojny i nie widać było śladów specjalnego zdenerwowania”.
O 1.00 w nocy na ulicę Zorzy dotarła policyjna ekipa z komendy przy Grenadierów. Po niej kolejne. Na piętrze w łazience znaleziono zwłoki Alicji Solskiej. Miała związane ręce i głowę roztrzaskaną kulą ze sztucera. Piotr Jaroszewicz był przed śmiercią torturowany. Przywiązano go do fotela i uduszono rzemieniem.
Podczas oględzin zauważono rozbite aparaty telefoniczne, nieporządek w kuchni (rozsypana mąka i cukier), ale – jak napisał w notatce jeden z policjantów – „pomieszczenia nie nosiły śladów dzikiego plądrowania”. Nie stwierdzono też, aby do willi ktoś się włamywał. Z domu nie zginęło nic cennego. Na ścianach pozostały obrazy, sprawcy nie wzięli też biżuterii. Jan i jego żona zeznali potem, że krótko przed śmiercią rodziców oddali im pożyczone wcześniej kilka tysięcy dolarów. Uznano, że właśnie ta waluta padła łupem napastników.
Wersje
Śledztwo od początku było skażone błędami. Podczas pierwszych godzin po wykryciu zbrodni przez dom Jaroszewiczów przewaliło się kilkadziesiąt osób: policjanci, prokuratorzy, różni eksperci, członkowie rodziny. Zadeptywano ślady, nanoszono nowe. Robert Duchnowski, policyjny technik fotograficzny, wspomina dzisiaj, że kiedy nastawił obiektyw na ślad buta odciśnięty w kałuży krwi, nagle w kadrze dostrzegł czyjeś nogi.