Polskę i Izrael wiele łączy, a między innymi postsocjalistyczny posmaczek biurokratycznej codzienności tych krajów oraz klerykalne wtręty w prawie, w praktyce instytucji i życiu publicznym. W kategorii „demokracji klerykalnych” Izrael nie ma wprawdzie poważnej konkurencji, ale pod względem kariery, jaką robi w tych nabożnych republikach zwrot „obraza uczuć religijnych”, depczemy naszym lewantyńskim przyjaciołom po piętach. Izraelska prawica usiłuje używać stosownego paragrafu nie tylko do walki z profanowaniem symboli religijnych, lecz także w celu torpedowania parad równości, a nawet do zwalczania ruchu kołowego w szabat. Polska jest państwem świeckim przynajmniej na papierze. Oby stała się nim naprawdę, bo „teodemokracja” to żałosna hybryda średniowiecznej dwuwładzy kościelno-państwowej i ustroju wolności, naznaczona ideologicznym przymusem, nierównym traktowaniem obywateli i wynikającymi stąd konfliktami.
Ulegające wpływom przekonań religijnych państwo nie umie ich sprawiedliwie rozwiązywać – z reguły zwycięża oportunizm i serwilizm państwowych i samorządowych urzędników wobec władzy kościelnej. Otwartych przez zelotów pól walki ideologicznej jest w życiu publicznym wiele. Jednym z nich jest właśnie prawna ochrona tzw. uczuć religijnych.
Słynny art. 196 Kodeksu karnego mówi: „Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”.
Cóż robi ten artykuł w Kodeksie karnym? Ano łatwo się domyślić, że stanowi ustępstwo względem czasów, gdy państwo miało swoje wyznanie i chroniło je prawem, karząc za bluźnierstwo.