Kraj

Tak samo, ale inaczej

Dlaczego wybaczamy PO, a PiS już nie

Mirosław Gryń / Polityka
PO wolno więcej, twierdzi PiS. Nie jest karana przez opinię publiczną za to, za co nam ścięto by głowy. Skąd ta rażąca niesprawiedliwość?
„Pisowcy mają swoją rację, twierdząc, że kryteria nie są tu równe, że Platformie wolno więcej.'Mirosław Gryń/Polityka „Pisowcy mają swoją rację, twierdząc, że kryteria nie są tu równe, że Platformie wolno więcej."
„Oczywiście, wciąż jest pod ręką wytłumaczenie, że to „prorządowe” media, i publiczne, i prywatne, mącą ludziom umysły. Ale to już nie wystarcza i nie może uspokajać.”Mirosław Gryń/Polityka „Oczywiście, wciąż jest pod ręką wytłumaczenie, że to „prorządowe” media, i publiczne, i prywatne, mącą ludziom umysły. Ale to już nie wystarcza i nie może uspokajać.”
„Większość woli „niszczenie demokracji” przez Platformę niż naprawianie jej przez PiS.”Mirosław Gryń/Polityka „Większość woli „niszczenie demokracji” przez Platformę niż naprawianie jej przez PiS.”

Platforma, zdaniem polityków PiS i pisowskich komentatorów, poza tym, że jest skrajnie nieudolna i nieodpowiedzialna, coraz bardziej zagraża demokracji. Staje się instytucjonalną partią władzy, opresyjną wobec opozycji, manipulującą opinią publiczną, ograniczającą wolność słowa i swobody obywatelskie. I co? I nic? Większość społeczeństwa zapadła w hipnotyczny sen. A wyobraźcie sobie – zdaje się mówić PiS – że oto, dla porównania, mamy takie sytuacje [fabularyzacja autorów]:

Pierwsza: zostaje upubliczniona nagrana taśma, na której dwóch ludzi z Samoobrony, strategicznego koalicjanta PiS, rozmawia o obsadzaniu stanowisk w agencjach, o nepotyzmie, nadużyciach, finansowych kombinacjach czy o rzekomym składaniu fałszywych zeznań przez ministra. Potem wychodzą na jaw przejawy nepotyzmu u głównego koalicjanta. Wszyscy, z Platformą na czele, domagaliby się dymisji rządu.

Druga: oto po dużej demonstracji opozycyjnej Platformy, podczas której dochodzi do kilku incydentów i lokalnych zamieszek, prezydent Kaczyński wnosi ustawę ograniczającą w kilku punktach swobodę organizowania manifestacji. Premier Kaczyński wraz ze swoim ugrupowaniem twardo przeprowadza prezydencki projekt przez parlament, wszelką krytykę gasząc argumentem, że musi być porządek i bezpieczeństwo. Platforma szaleje i protestuje, widząc w tym jeszcze jeden dowód autorytarnych ciągot twórców IV RP. PiS tego nie słucha, a na odczepnego nieco łagodzi kilka punktów projektu (to akurat bardzo mało prawdopodobne).

Trzecia: sprzyjająca Platformie czy generalnie stronie niepisowskiej stacja telewizyjna Kościół Otwarty TV (ważna dla umiarkowanych katolików – wyborców Tuska) nie dostaje koncesji na pierwszym cyfrowym multipleksie. Szefowa KRRiT Elżbieta Kruk z PiS oświadcza, że chodzi tylko i wyłącznie o kwestie proceduralne, po prostu KOTV nie gwarantuje zabezpieczenia finansowego, a sprawa nie ma absolutnie żadnego politycznego podtekstu. Potem pojawiają się informacje, że stacje, które dostały koncesje, także mają finansowe kłopoty.

Po drugiej stronie słychać tylko śmiech i szyderstwo, no jasne, żadna polityka, tylko uchybienia procedury…

Czwarta: pojawiają się informacje, że marszałek Sejmu Ludwik Dorn (który nie przeszedłby do Ziobry, bo Ziobro nigdzie by nie odszedł i nadal był ministrem-prokuratorem w jednej osobie) mrozi w sejmowej lodówce cenne (według niej samej) projekty opozycji, nie nadając im biegu, a nawet numeru druku.

Platforma się wścieka: oto kneblowana jest opozycja, nie szanuje się jej i marginalizuje – to już nie jest prawdziwa demokracja, tylko jakiś putinizm.

We wszystkich tych przypadkach – jeśli nawet nie są w istocie specjalnie zbrodnicze – po partii Kaczyńskiego przejechałby atomowy walec totalnej krytyki. Platforma, co prawda, też była krytykowana i to dość ostro (bo przecież w istocie chodzi wyżej o czyny tego ugrupowania, przypisane PiS na zasadzie myślowego ćwiczenia), ale odbywało się to raczej na zasadzie upomnienia: Platformo, popraw się, nie rób tak, bo nie przystoi, co wam w ogóle strzeliło do głowy. Nikt jednak, spoza „grupy PiS”, nie stawiał i nie stawia nieustannie postulatu odsunięcia partii Tuska od władzy, nie oświadczał, że zagraża ona istotnie demokratycznym pryncypiom, że jest groźna i pozasystemowa. Każda zaś wymieniona sytuacja w wykonaniu ludzi IV RP byłaby potwierdzeniem wyjątkowej szkodliwości całej formacji. PO ma się poprawić, a PiS miał odejść.

A przecież to nie wszystkie wpadki Platformy, ot choćby jeszcze przeciek, że służby specjalne zamierzają wystąpić o zmianę przepisów, które uniemożliwią używanie anonimowych telefonów komórkowych na kartę. Co prawda ta wiadomość została zdementowana, ale dla tych, którzy wierzą tylko w zdementowane informacje, był to jeszcze jeden powód, aby zarzucić rządom Tuska chęć totalnego inwigilowania społeczeństwa. Można jeszcze przypomnieć niedawne pomysły ograniczenia dostępu do informacji publicznej czy sprawę ACTA.

Można dorzucić zdarzenia z innej półki, ale też traktowane według taryfy ulgowej, jak choćby liczne bankructwa firm budowlanych, zaangażowanych przy inwestycjach Euro – za PiS byłoby to potraktowane jako jeszcze jeden przejaw nieudolności ekipy i forsowania podczas przetargów najtańszych ofert, z powodu paranoicznej obawy przed korupcją.

Pisowcy mają swoją rację, twierdząc, że kryteria nie są tu równe, że Platformie wolno więcej. Że przechodzą bez większego echa – a już na pewno bez wyciągania radykalnych wniosków – takie jej działania, które w wykonaniu PiS byłyby powodem do wysuwania gromkich, bezpardonowych, całościowych oskarżeń. I potwierdzające opinię o złowrogiej pozasystemowości partii Kaczyńskiego.

Ale, mając swoją rację, nie potrafią zrozumieć dlaczego. Jakim cudem afera hazardowa nie zabiła Platformy, dlaczego taśmy PSL nie zrobiły tak piorunującego wrażenia, jak taśmy Renaty Beger. W jaki sposób Tuskowi udaje się wciąż wywinąć w okolicznościach, które nieustannie pogrążałyby Kaczyńskiego, aż do załamania jego rządów.

Oczywiście, wciąż jest pod ręką wytłumaczenie, że to „prorządowe” media, i publiczne, i prywatne, mącą ludziom umysły. Ale to już nie wystarcza i nie może uspokajać. Poczucie krzywdy i niesprawiedliwości spowodowane „nierównym traktowaniem” narasta, podobnie jak przekonanie, że Platforma niszczy polską demokrację metodą powolnego podgrzewania żaby w kociołku: ta długo nic nie czuje, aż jest za późno. A większość nie chce tego słuchać.

Na czym więc polega różnica, czy można z intelektualną uczciwością dowieść, że te same czyny Platformy i PiS znaczą co innego? Że jedne są wpadkami i niezręcznościami, a te drugie zamachem na demokratyczne świętości?

Dlaczego więc Platformie wolno, a PiS nie?

Po pierwsze: sympatia.

A przynajmniej nie nielubienie. To pojęcie ulotne, w dużej mierze irracjonalne i z natury niesprawiedliwe. W życiu codziennym też kogoś się lubi bardziej, a kogoś mniej i raczej nikt się z tego powodu nie zadręcza i nie ma moralnego kaca. Platforma, mimo swojej okresowej nieudolności, wpadek i afer, wciąż bardziej się podoba, potrafi zdobyć poparcie. Można się na to żalić, można irytować, ale pozyskiwanie sympatii to jedna z kardynalnych politycznych umiejętności. Skądś się ona bierze. Potrafił to kiedyś Aleksander Kwaśniewski, budząc tym furię swoich przeciwników.

Czasami w wystąpieniach polityków i propagandystów PiS można wyczuć niemal proszalny ton: przecież to my zasłużyliśmy na władzę, ludzie, nie bądźcie tacy ślepi. Ale sympatia chodzi swoimi drogami. A ponadto można odnieść wrażenie, że PiS świadomie nie chce się podobać, chce być odrażającą partią, która ma rację.

Oczywiście, PO traci wiele z tych sympatii i nadziei, którymi obdarzali ją ludzie na początku pierwszej, a nawet drugiej kadencji, choć tu już było o wiele gorzej. Po serii czasami doprawdy niezrozumiałych (zwłaszcza dla wyborców niezamierzających wczytywać się w rozgrywki wewnętrzne Platformy i rozgrywki między ministrami) decyzji wylały się w mediach pretensje. Po zgłoszeniu propozycji zmian w prawie prasowym, kolejnych przejawach nonszalanckiego traktowania dziedziny kultury, pozorowaniu prac nad ustawą o in vitro, głosowaniu w sprawie związków partnerskich, gazetowych rewelacjach o rozdawnictwie lukratywnych stanowisk, sympatia wobec PO zaczęła więdnąć.

„Nie wiem – oświadczyła Agnieszka Holland – z czego to się bierze. Może to jest tendencja w Platformie, żeby odciąć przymiotnik Obywatelska i zamienić to na platformę kolesiów albo na platformę biurokratów, albo na platformę arogantów”. Tego typu rozczarowanie może stać się wzorotwórcze i dać w efekcie taki skutek, że wybieranie PO stanie się passé, niemodne, nawet gdyby po niej miał przyjść ktokolwiek.

Po drugie: wpadki kontra metoda.

Platforma popełnia liczne i koszmarne błędy, ale można odnieść wrażenie, że są one nadal przyjmowane jako wypadki przy pracy, pojedyncze przejawy głupoty i braku roztropności. A na pewno nie stoi za tym zorganizowany, spiskowy plan zniszczenia demokracji i polskości. Działania Platformy i rządu – w jakimś sensie na szczęście dla tej formacji – nie układają się w społecznym odbiorze w żaden spójny system, wspierany konkretną ideologią. Poza tym sami pisowcy popadają często w niekonsekwencję, przedstawiając Tuska jako niepoważnego faceta, chłopca, myślącego tylko o harataniu w gałę. Trudno potem uwierzyć, że ktoś taki, jak złowroga, mroczna postać, siedzi po nocach w Kancelarii i kombinuje, jak by tu Polskę sprzedać Niemcom.

W przypadku PiS jest zaś odwrotnie: tam nie ma błędów, tylko metoda. To, co można by uznać za koszmarną wpadkę, było i jest działaniem na rzecz realizacji pewnego ideologicznego modelu państwa. Wykurzenie całej opozycji z KRRiT w 2006 r., uznane przez środowisko niepisowe za niedemokratyczne zawłaszczanie instytucji państwa, było oczywistą koniecznością „przywrócenia równowagi” w sferze mediów. Podobnie jak uruchomienie tzw. ciągu technologicznego w wymiarze sprawiedliwości, którego jedną z ofiar była Barbara Blida.

Wszystkie przytoczone na początku sytuacje w przypadku Platformy są wciąż postrzegane bardziej jako potknięcia i nieprzemyślane decyzje, a w przypadku PiS byłyby uważane – i to przez samych pisowców – za kolejne cegiełki w budowaniu nowego, słusznego państwa. Tu nie trzeba złej woli albo manipulacji mediów, wystarczyło słuchać Kaczyńskiego i jego drużyny.

Najwidoczniej Polacy postrzegają ideologiczność jako większe zagrożenie demokracji niż nieideologiczne afery i niezgodne ze standardami demokracji pojedyncze wybryki. Odstępstwa od reguł nadal pozostają właśnie odstępstwami i błędami, a nie regułą. To jest kwestia wręcz podprogowego zaufania lub jego braku do tej czy innej formacji. Przesądzająca, jak ona jest zasadniczo widziana i wyczuwana, czy naprawdę chce i zamierza szanować istniejące porządki, czy je głęboko zmieniać wedle przyjętego, kontrowersyjnego planu.

I jeszcze jedno: nieszczerość i hipokryzja. Platforma ma zagrażać demokracji, a uwielbiany na polskiej prawicy premier Węgier i jego partia to mają być wzorcowi demokraci. Tamci demokraci, którzy w całości niemal przejęli media, wysyłają na emerytury niepewnych politycznie sędziów i wydłużają swoim ludziom czasami do 10 lat kadencje na sprawowanych przez nich urzędach. Nie wszyscy puszczają mimo uszu takie niekonsekwencje.

Ponadto politycy PiS wielokrotnie mówili, że w latach 2005–07 nie udało im się wprowadzić IV RP, że ten projekt dopiero czeka na wdrożenie przy większej politycznej przewadze w Sejmie. Może pojawić się refleksja, że jeśli rozkręcający się dopiero PiS narobił kilka lat temu tyle zamieszania, to co zrobiłby, mając taką przewagę i w miarę posłusznego koalicjanta, jak Platforma ma od sześciu lat PSL.

 

Po trzecie: umiejętność przepraszania i wycofywania się.

Platforma i Tusk bywają często niekonsekwentni. Potrafią się z jakichś projektów wycofać oraz – co może jeszcze ważniejsze – jakoś tam przeprosić. Może to być uznane, i często jest, za wadę rządzących, ale niekoniecznie. Takie wycofywanie to margines bezpieczeństwa. Właśnie ta umiejętność Tuska daje wielu poczucie, że system nie jest zamknięty, że można wprowadzać do niego korekty, że nie ma przykrego zapaszku ideologii, że nikt nikogo nie będzie dusił dla dobra duszonego. Ideologiczny projekt nie pozwala na elastyczność, ale pragmatyzm – tak.

Kaczyński przeprosił bodaj tylko raz, i to nie od razu, po taśmach Beger. Najpierw bardzo ostro stwierdził, że robienie afery z wizyt Lipińskiego i Mojzesowicza u posłanki Samoobrony to – streszczając – zawracanie głowy i niesłychany polityczny atak. Po kilku dniach jednak zmiękł i przeprosił „tych, którzy poczuli się urażeni”. Czyli że tak czy inaczej mieliśmy swoje racje, z których wcale nie rezygnujemy, ale dla porządku odbywamy konieczne egzekwia i idziemy dalej. Było w tych przeprosinach coś nonszalanckiego, jakby Kaczyński kierował je do tych mniej uświadomionych i politycznie nierozgarniętych. Istnieje uzasadniona obawa wobec polityków, którzy nie potrafią przepraszać, choćby całkowicie nieszczerze.

I wreszcie po czwarte: integralność przekazu.

PiS często się żali, że ma świetne, bardzo konkretne propozycje dla Polski, że nie zajmuje się tylko Smoleńskiem, ale ma baczenie na wszystkie sprawy państwa. Rzeczywiście, partia ta przedstawia rozmaite projekty, co do części których nie można z góry orzec, że są bezwartościowe albo bezsensowne. Są dobre, jak wiele innych, przy czym równie niepewne i niesprawdzone.

Ale nigdy nie uda się PiS oddzielić kwestii „racjonalnych projektów” od smoleńskiego szaleństwa. Można wyborców za to nienawidzić i wyzywać od lemingów, ale oni wiedzą swoje: jeśli przywódca największej opozycyjnej partii publicznie mówi, że jest niemal przekonany (na podstawie nieformalnych ustaleń i hipotez kilku prywatnych osób), że w Smoleńsku doszło do zamachu (rosyjskiego lub polsko-rosyjskiego), to co zrobi jako przyszły premier? Widać w tym rys zasadniczej niepowagi, która dla wielu Polaków oznacza niemożność głosowania na tego polityka.

Dlatego większość woli „niszczenie demokracji” przez Platformę niż naprawianie jej przez PiS. I nic tu nie pomoże okresowe chowanie Macierewicza na zapleczu, bo wszyscy wiedzą, że w każdej chwili może być wystawiony na pierwszą linię. To samo dotyczy coraz śmieszniejszych prób „ocieplania prezesa”. Koncepcja, że można jeden przekaz kierować do ludu smoleńskiego, a drugi do tzw. lemingów, jest mrzonką i głównym powodem niepowodzenia PiS. Powoływanie się na wielonurtowość PO jest chybione: Gowin nigdy nie mówił, że wierzy w zamach.

Platforma to całkiem przeciętna (a może nawet poniżej przeciętnej), umiarkowanie konserwatywna europejska partia. Podobnie jak wiele innych trochę zagubiona w szukaniu bezpiecznych rozwiązań w czasie kryzysu, trochę nieudolna, czasami, choć rzadko, błyskotliwa. Z widocznym, silnym syndromem wypalenia i znużenia.

Wyborcy nie darzą jej żadnym głębszym uczuciem, takim jakie wiąże PiS i jego elektorat. Może być podmieniona na każdą inną formację, ale porównywalną, gdy chodzi o obliczalność i stabilność. Gdyby tylko pojawiła się znacząca, poważna alternatywa, Platforma i Tusk straciliby wiele ze swego uroku i byliby traktowani znacznie surowiej. Ale PiS taką alternatywą być nie chce. Wygląda na to, że partia Kaczyńskiego zarzuca Tuskowi niedemokratyczne ciągoty paradoksalnie dlatego, że w mechanizmie demokratycznym nie może go pokonać.

Nie zmienia to faktu, że Platforma, z premedytacją czy bez, miewa zagrywki, które z trudem mieszczą się w standardach obywatelskiego państwa. Ale być może podświadomie czuje, że jej – niestety – wolno.

Polityka 32-33.2012 (2870) z dnia 08.08.2012; Polityka; s. 25
Oryginalny tytuł tekstu: "Tak samo, ale inaczej"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną