Nie. To po prostu Waldemar Pawlak usiłuje – kosztem państwa – załatwić swoim wyborcom kolejne zwolnienie podatkowe i poprawić swoją polityczną pozycję przed jesiennym kongresem ludowców. Ustami Kalemby ogłosił, że nowy podatek dochodowy zastąpić ma obecnie obowiązujący podatek rolny, związany z powierzchnią posiadanych gruntów. Nie może być przecież tak, twierdzi minister, że rolnicy będą jednocześnie płacić dwie daniny.
Gdyby zapowiedź Kalemby miała stać się faktem, od 2014 r. ogromna większość z 1,5 mln gospodarstw nie płaciłaby nawet dotychczasowego symbolicznego podatku rolnego ani też nowego, dochodowego, bo nie osiągają wystarczających dochodów. Obciążenia podatkowe rolników, i tak bardzo niskie, stałyby się jeszcze mniejsze. W przypadku przedsiębiorców, którzy rolnikami nie są, brak zysku nie jest żadnym argumentem skłaniającym gminę do obniżenia im podatku gruntowego (to też podatek od ziemi, tyle że nierolniczej). Te dwie daniny wydają się czymś całkowicie normalnym. Tak jak mieszczuchom, którzy przedsiębiorcami nie są, normalny wydaje się fakt, że – oprócz PIT – płacą także podatek gruntowy od powierzchni zajmowanego domu czy mieszkania. Ponieważ samorządy są bardzo zadłużone, od nowego roku podatek gruntowy dla przedsiębiorców może wzrosnąć – aż do 88 gr za m kw., czyli nawet 8,8 tys. zł za hektar. Posiadacze mieszkań, także najubożsi, również będą musieli płacić więcej.
Tymczasem, według wyliczeń Ministerstwa Finansów, średni wymiar podatku rolnego w ciągu ostatnich 5 lat wynosił ok. 100 zł z ha, a rolnikiem jest ten, kto ma ziemię, a nie ten, kto żyje z jej uprawy. Ziemia daje dopłaty i prawo do finansowanej przez państwo emerytury, a także prawo płacenia niskiego podatku rolnego, zamiast kosztownego gruntowego.