[Tekst został opublikowany w POLITYCE 28 sierpnia 2012 roku].
Demograficznej dziury nie zasypią ani dodatkowe narodziny dzieci (za mało jest potencjalnych matek), ani migracja, zwłaszcza ze słowiańskiego Wschodu, bo demograficzna zapaść obejmie i kraje za Bugiem. W zasadzie może być tylko gorzej, bo najtrudniej oszacować jest skalę wyjazdów Polaków za granicę na stałe.
Za 23 lata, a więc za pokolenie, ma nas być o 2,2 mln osób mniej. Tyle dziś mieszka w całym województwie pomorskim, z Gdańskiem i Gdynią. Czy należy się tym przejmować? Tak. I już trzeba podejmować decyzje uwzględniające prognozę spadku ludności, zarówno w skali kraju, jak i gminy. To ledwie sześć kadencji władz, okres liczący tyle lat, co zaczęty w 1989 r. proces polskiej transformacji.
W ponadtysiącletniej historii naszego państwa mieliśmy już okresy, kiedy wskutek epidemii czy wojen traciło ono kilkadziesiąt procent ludności. Obecnie taki kataklizm jeszcze nam nie grozi. W 2035 r. ma nas być o 5,78 proc. mniej. To tak, jakby z naszego otoczenia ubyła co 17 osoba. Możemy tego nawet nie zauważyć. Ale spadek ludności nie rozłoży się równomiernie. W wielu miastach i powiatach sięgnie 20–35 proc. i wywoła problemy, będące wielkim wyzwaniem dla państwa, samorządów i mieszkańców z tych wyludniających się miast i gmin. Nawet jeśli w jakiejś części prognozę tę na plus zweryfikują ostateczne dane z ostatniego spisu powszechnego, to zanim nie powstanie nowa, należy o tej pamiętać.
Według niej przyrost ludności odnotują tylko trzy województwa: mazowieckie – o 226 tys. osób, pomorskie – o 22,5 tys. osób i małopolskie – o 18,6 tys. osób. W pozostałych mieszkańców będzie już mniej, m.in. w śląskim – o 583 tys. osób, lubelskim – o 380 tys.