Stan Wisły rzeczywiście jest najniższy w historii znanych nam pomiarów, to znaczy od 1797 r. Dla ścisłości, hydrolodzy twierdzą, że rzetelne pomiary zaczęły się w 1818 r. – więc przyjmijmy, że Wisła ma najniższy stan od 194 lat. Tak czy inaczej, fakt ten wydaje się zatrważający. Nie dalej jak dwa lata temu warszawiacy stoczyli prawdziwy bój na wiślanych wałach, by uchronić stolicę przed powodzią, której ponadsiedmiometrowa fala zagrażała części miasta. Dzisiaj mamy do czynienia ze zjawiskiem odwrotnym. Wisła, królowa naszych rzek, wysycha; suchą nogą – skacząc po płyciznach i łachach wiślanego piachu – można się dostać niemal na środek jej normalnego nurtu. Najniższe ostatnie wskazanie wodowskazu warszawskiego w Porcie Praskim – to 58 cm.
Przy okazji wzbogacamy naszą wiedzę historyczną: naocznie możemy stwierdzić, co Szwedzi – którzy w lipcu 1656 r. wraz z Brandenburczykami stoczyli zwycięską bitwę o Warszawę – zamierzali z miasta zrabować. Już jesienią zeszłego roku, gdy stan Wisły był niski, rzeka odsłoniła pierwsze skarby. Obecny, znacznie niższy niż ubiegłoroczny, ukazał kolejne szwedzkie łupy: kawałki kolumn, fontann, gzymsów i frontonów, odłupane z wielu rezydencji stolicy i z Zamku Warszawskiego. Szwedzi ładowali je na statki zdążające do Gdańska, ale ponieważ w 1656 r. – latem i jesienią – stan Wisły też był bardzo niski, statki wpadały na mielizny i rozbijały się, pozostawiając łupy w jej nurcie. Teraz wydobywają je z wiślanego mułu archeolodzy i policjanci.
Wysychająca Wisła uaktywniła też rozmaitych łowców przygód, którzy próbują – dla fantazji – przedostać się na drugi brzeg per pedes, złomiarzy metali nieżelaznych, poszukiwaczy skarbów, liczących na odnalezienie kosztowności sprzed wieków i innych amatorów mocnych wrażeń.