W poniedziałek Piotr Gliński przesiadł się ze swojego samochodu klasy średniej do sejmowego auta, przypisanego do klubu PiS. I z miejsca podpadł tabloidom, bo „jeszcze nie premier”, a już „jeździ za nasze”. Następnego dnia partia oddała mu do dyspozycji jeden z partyjnych samochodów i kierowcę. – Ma bardzo napięty plan, ciągle gdzieś się spieszy. Lepiej niech profesora wozi kierowca, niż ma narażać się na zdjęcia w tabloidach, jak przekracza prędkość czy parkuje na zakazie – mówi jeden z polityków PiS. W poniedziałek partia oddelegowała też na odcinek Glińskiego swojego łącznika Krzysztofa Łapińskiego, od 10 lat zawodowo związanego z PiS, który ma pomagać „premierowi” w relacjach z mediami, w zbieraniu materiałów i szukaniu kontaktów.
W tym tygodniu Piotr Gliński ma rozpocząć urzędowanie w przeznaczonym dla niego gabinecie, w którym będzie konstruował swój premierowski gabinet. – Partia na pewno nie będzie płacić za wynajęcie tego biura, profesor musi to załatwić we własnym zakresie – oficjalnie zapewnia Joachim Brudziński (PiS). Nieoficjalnie wiadomo, że PiS dołoży się do czynszu. Takiego miejsca profesor nie miał do tej pory ani na uczelni w Białymstoku, ani w PAN, ani nawet w swoim domu na warszawskiej Saskiej Kępie. Poszukiwania odpowiedniego lokum trwały kilka dni. O pokoju w biurowcu partii przy ulicy Nowogrodzkiej nie było mowy, bo to od razu popsułoby wizerunek ponadpartyjnego kandydata. Ale siedziba nie mogła też być zbyt daleko. Partia szukała więc lokalu w centrum, ale bez przepychu, bo zaraz gazety wytkną, że o tanim państwie pod jego rządami możemy zapomnieć. Ostatecznie padło na lokal przy ul. Wiejskiej, niedaleko Sejmu.
1 października, kiedy PiS ogłosił swojego kandydata na premiera, prof.