Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Sprawa chemika

Co nam pokazała sprawa sejmbombera?

Arsenał broni zgromadzony przez Brunona K. Arsenał broni zgromadzony przez Brunona K. Reuters
Szaleniec czy terrorysta? Kim jest Brunon K. i dlaczego ABW tak szybko pochwaliła się jego schwytaniem?
Brunon K., lat 45, chemik z tytułem doktorskim, wykładowca na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie, żonaty, ojciec dwojga dzieci.TOMASZ JAGODZINSKI/Newspix.pl Brunon K., lat 45, chemik z tytułem doktorskim, wykładowca na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie, żonaty, ojciec dwojga dzieci.

Brunonowi K., chemikowi z krakowskiego Uniwersytetu Rolniczego, postawiono zarzuty planowania zamachu na najważniejsze osoby w państwie i nielegalnego posiadania broni (kilkanaście sztuk broni krótkiej). Grozi mu zaledwie do pięciu lat więzienia. To niskie zagrożenie karą, jak na rozgłos nadany tej sprawie. Politycy PiS i sympatyzujący z nimi publicyści od początku próbowali rzecz ośmieszyć. Po posiedzeniu sejmowej komisji ds. służb specjalnych ton komentarzy trochę się zmienił. Pojawiła się sugestia, że ujawniająca sprawę konferencja prasowa została przeprowadzona w intencji ratowania z kłopotów Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Agencja chce sukcesu

Prokurator Artur Wrona, opowiadając podczas konferencji prasowej o Brunonie K., zaapelował przy okazji, aby nie odbierać ABW uprawnień śledczych. Później przyznał, że apel był niepotrzebny, wygłosił go sam z siebie i nie spełniał niczyjej prośby.

ABW spektakularny sukces był potrzebny jak tlen, bo wokół tej służby robiło się coraz duszniej. Media już kilka lat temu w sensacyjnym tonie ujawniały związki szefa ABW gen. Krzysztofa Bondaryka z operatorem telefonii cyfrowej, u którego pracował w okresie, kiedy po kilku latach pracy w UOP (poprzedniku ABW) odszedł ze służby. Krytykowano wysokość odprawy, jaką dostał, wietrzono nieczyste intencje przy transakcji nabycia służbowego samochodu przez Bondaryka. Ostatnio krytycznie oceniono brak aktywności ABW podczas afery Amber Gold.

Przebąkiwano, że Krzysztof Bondaryk niebawem straci stanowisko, wymieniano nawet stuprocentowego kandydata, który go zastąpi (jeden z byłych komendantów wojewódzkich policji). W Agencji doszło jednak niedawno do kilku ważnych roszad personalnych. Odeszli dotychczasowi zastępcy szefa, zastąpili ich funkcjonariusze wywodzący się z Białegostoku, podobnie jak sam Bondaryk, co odebrano jako chwilowe zawieszenie broni i wzmocnienie jego pozycji.

Tak naprawdę chmury nad ABW zawisły w poprzedniej kadencji i parlamentu, i rządu, kiedy opracowano reformę systemu bezpieczeństwa państwa. Postanowiono wówczas podzielić MSWiA na dwa resorty: administracji i cyfryzacji oraz spraw wewnętrznych. Nowe MSW miało przejąć nadzór nad ABW, dotychczas sprawowany przez premiera. Planowano też ograniczenie roli ABW do informacyjnej, co oznaczało odebranie zadań śledczych. Nad reformą pracował wieloosobowy zespół, złożony m.in. z posłów PO (w tym Marka Biernackiego i Waldego Dzikowskiego) oraz ówczesnego ministra ds. służb Jacka Cichockiego i szefa resortu obrony Tomasza Siemoniaka. Środowisko służb specjalnych nie kryło obaw przed nowymi rozwiązaniami – chciało, aby wszystko zostało po staremu. Wydawało się nawet, że jego racje zwyciężyły, bo po wyborach reformę ograniczono tylko do podziału MSWiA. Ale po skandalu z Amber Gold prace wznowiono, ABW znów poczuła oddech reorganizacji.

Byłoby nadużyciem twierdzenie, że wymyślono zagrożenie ze strony dr. Brunona K., aby wzmocnić rolę Agencji, ale bez wątpienia spektakularne ujawnienie sprawy miało pokazać, że ABW w dotychczasowym kształcie jest niezbędna. Jeśli taki był zamysł, to spalił na panewce, bo prac nad reformą nie przerwano. Wprowadzenie jej w życie oznacza dla ABW znaczne odchudzenie nie tylko zadań, ale też budżetu i stanu osobowego. Według ustawy budżetowej, Agencja ma ok. 5,5 tys. etatów, a jej roczny budżet przekracza 0,5 mld zł. Ile kosztowała operacja Brunon K. – nie wiemy.

Chemik chce wysadzać

Posłowie zostali przekonani, że zagrożenie ze strony Brunona K. było realne. Całkiem realne były próbne eksplozje dokonywane od 2000 r. przez szalonego pirotechnika. Filmował je, a filmy przechowywał. Wybuchów dokonywał w różnych miejscach, ostatniego we wrześniu w gęsto zaludnionej okolicy nieopodal Przegini w powiecie krakowskim. Sprawa jest zagadkowa, śledczy nie ujawniają szczegółów. Nie wiadomo więc, czy wybuchy były dokonywane w ramach doświadczeń naukowych pod egidą uczelni zatrudniającej chemika, czy teren był odpowiednio zabezpieczony. Nie wiemy wreszcie, czy przynajmniej do części tych detonacji dochodziło na wynajmowanych specjalnych poligonach.

Brunon K., lat 45, chemik z tytułem doktorskim, wykładowca na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie, żonaty, ojciec dwojga dzieci. Według władz uczelni: spokojny, wyważony, niewyróżniający się, nieujawniający poglądów politycznych. Według studentów: wymagający, zajęcia prowadzi ciekawie, zwolennik Janusza Korwin-Mikkego. Według postów w Internecie: miłośnik efektów pirotechnicznych, przeciwnik PO i w ogóle klasy rządzącej, autor antysemickich wypowiedzi, frustrat.

W listopadzie 2011 r. Brunonem K. zaczyna interesować się ABW, która, jak podano w oficjalnym komunikacie: „Uzyskała informacje, że zamieszkały w Krakowie mężczyzna prowadzi nieformalne wykłady dotyczące wykorzystania materiałów wybuchowych m.in. w działaniach dywersyjnych”. Nie wyjaśniono, na czym polegały nieformalne wykłady – gdzie się odbywały i kto w nich uczestniczył. Prawdopodobnie na ślad mężczyzny służby trafiły w związku z norweską masakrą dokonaną przez Breivika; uważniej monitorowały kanały dystrybucji nawozów sztucznych, służących do produkcji materiałów wybuchowych, a także portale internetowe i podejrzane zachowania.

 

Brunon K., jak wynika z ujawnionych przez prokuraturę informacji, spełniał kryteria – zamawiał duże ilości saletry amonowej (4 tony), w Internecie wypisywał dziwaczne posty, a na wykładach przestał ukrywać swoje poglądy. Przez ABW został zakwalifikowany jako ekstremista potencjalnie zdolny do aktu terroryzmu.

Na początku poddawano go luźnej obserwacji, później ABW wystąpiła o zgodę prokuratury na przeprowadzenie operacji specjalnej. Agencja odpowiednio umotywowała wniosek, prokuratura przyzwoliła. Na telefonach używanych przez chemika założono podsłuch, jego skrzynkę mailową nieustannie penetrowano, a wreszcie do akcji weszli agenci pod przykryciem, których zadaniem jest nie tylko praca operacyjna, ale też zebranie dowodów procesowych.

Przykrywkowiec to funkcjonariusz występujący z fałszywą tożsamością, w języku służb – zalegendowany. Najczęściej udaje przestępcę, aby zdobyć zaufanie prawdziwych przestępców. Prowadzi z nimi skomplikowaną grę, często niebezpieczną dla jego życia. Dlatego w operacji z udziałem przykrywkowca biorą udział tzw. covermani, ubezpieczający go i kierujący akcją. W przypadku gry z Brunonem K. przykrywkowiec (nie wiemy – jeden albo było ich więcej) mógł odpowiedzieć na jego internetowe zaproszenie do podjęcia kontaktu skierowanego do zainteresowanych materiałami wybuchowymi. Mógł handlować z naukowcem bronią, saletrą amonową, czymkolwiek. Mógł omawiać z nim plany zamachu. Co robił funkcjonariusz pod przykryciem w otoczeniu Brunona K., nie dowiemy się – to najściślej chroniona tajemnica.

W ABW operacje specjalne z udziałem przykrywkowców to rzadko stosowana metoda. Bogdan Święczkowski, były szef ABW (za czasów rządów PiS), opowiadał kilka lat temu, że kiedy objął tę funkcję, ze zdziwieniem skonstatował, że służba specjalna zajmująca się bezpieczeństwem państwa nie ma wyszkolonych do pracy pod przykryciem funkcjonariuszy i nie prowadzi operacji specjalnych. Dopiero za jego czasów nadrobiono te braki. Nie wiemy więc, jaki był stopień profesjonalnego przygotowania agentów ABW osaczających Brunona K. i jak mocne dowody zebrali (na zastosowanie aresztu były wystarczające).

Prokurator chce ciszy

W październiku 2012 r. ABW przekazała materiały krakowskiej prokuraturze. Ta wszczęła 5 listopada śledztwo i już po czterech dniach zatrzymała Brunona K.

Piotr Kosmaty, rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie, nie potwierdza doniesień medialnych, że źródłem informacji o zamiarach Brunona K. była jego żona. – Początkiem była informacja z końca ubiegłego roku, ale nie mogę ujawnić, skąd pochodziła ani na jakiej uczelni wtedy wykładał. Być może chodziło więc o nieformalne wykłady w Krakowie, w Bydgoszczy, we Włocławku albo w Toruniu – bo na Kujawach też bywał.

ABW od końca ubiegłego roku aż do listopada prowadziła czynności bez nadzoru prokuratury. Jak mówi Kosmaty, nie wszystkie czynności operacyjne muszą być prowadzone pod tym nadzorem. – Nie wymaga go monitoring wpisów w Internecie albo na przykład obserwacja. Ale już na operację specjalną zgodę musi wydać prokurator. Podsłuch wymaga akceptacji prokuratora i zgody sądu. Zgodę na operację specjalną można wydać, nie wszczynając jeszcze śledztwa.

Niejasno brzmi komunikat o czteroosobowej grupie, jaką Brunon K. stworzył. To spiskowcy planujący wraz z nim zamach? Dlaczego tylko dwóm z nich postawiono zarzuty? – To grupa uczestnicząca w jego wykładach – ujawnia rzecznik. Wszyscy czterej zostali przesłuchani w charakterze świadków, nie usłyszeli zarzutów. Dwóm innym mężczyznom kontaktującym się z Brunonem K. postawiono zarzuty nielegalnego posiadania broni. To kolekcjonerzy broni.

Kim wreszcie jest tajemniczy inspirator Brunona K., o którym informuje prokuratura, że to „osoba prywatna, publicznie nieznana”. Czy ten rzekomy inspirator rzeczywiście namawiał Brunona K. do czegoś? – Podejrzewamy, że to jest przyjęta przez Brunona K. linia obrony – sugeruje rzecznik.

Brunon K. został aresztowany po trwającym zaledwie cztery dni śledztwie. Nie było konkretnych wskazań, że 11 listopada planował zamach. – Ale braliśmy taką możliwość pod uwagę – mówi prok. Kosmaty. Decyzję o zatrzymaniu podjął prokurator referent. Materiał dowodowy na tym etapie był już wystarczająco mocny. Potwierdził to sąd, który, co zdarza się rzadko, wykorzystał prawie cały przysługujący mu czas – 24 godziny – na analizę dowodów, a następnie orzekł aresztowanie.

Dziś prokuratura, zasłaniając się tajemnicą śledztwa, wiele pytań pozostawia bez odpowiedzi. Czy plan dokonania zamachu na gmach Sejmu był precyzyjny, zapisany w notatkach podejrzanego, czy też pozostawał jedynie w sferze ogólnych rozważań, jakimi Brunon K. z kimś się podzielił? Z kim – ze studentami, słuchaczami nieformalnych wykładów o materiałach wybuchowych, a może z funkcjonariuszami pod przykryciem?

Nie wiemy, jaka jest kondycja psychiczna naukowca. Czy to szaleniec planujący masakrę, psychopata owładnięty nienawiścią, a może wyrachowany i działający z chłodną kalkulacją terrorysta? Śledczy przekonują, że zamachu miał dokonać samotnie, na wzór Breivika czy sprawcy masakry w Oklahoma City, ale nie znają daty, kiedy chciał wykonać swój zamiar. Nie wiadomo też, jak zamierzał przetransportować w okolice Sejmu 4 tony saletry amonowej, a do tego odpowiednie zapalniki i detonatory. Prokurator Artur Wrona podczas konferencji prasowej wykluczył ciężarówkę. Zapowiedział, że za pół roku akt oskarżenia trafi do sądu. Rozprawa sądowa z Brunonem K. na ławie oskarżonych będzie pewnie sensacyjna.

Polityka 48.2012 (2885) z dnia 28.11.2012; Temat tygodnia; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Sprawa chemika"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną