Brunonowi K., chemikowi z krakowskiego Uniwersytetu Rolniczego, postawiono zarzuty planowania zamachu na najważniejsze osoby w państwie i nielegalnego posiadania broni (kilkanaście sztuk broni krótkiej). Grozi mu zaledwie do pięciu lat więzienia. To niskie zagrożenie karą, jak na rozgłos nadany tej sprawie. Politycy PiS i sympatyzujący z nimi publicyści od początku próbowali rzecz ośmieszyć. Po posiedzeniu sejmowej komisji ds. służb specjalnych ton komentarzy trochę się zmienił. Pojawiła się sugestia, że ujawniająca sprawę konferencja prasowa została przeprowadzona w intencji ratowania z kłopotów Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Agencja chce sukcesu
Prokurator Artur Wrona, opowiadając podczas konferencji prasowej o Brunonie K., zaapelował przy okazji, aby nie odbierać ABW uprawnień śledczych. Później przyznał, że apel był niepotrzebny, wygłosił go sam z siebie i nie spełniał niczyjej prośby.
ABW spektakularny sukces był potrzebny jak tlen, bo wokół tej służby robiło się coraz duszniej. Media już kilka lat temu w sensacyjnym tonie ujawniały związki szefa ABW gen. Krzysztofa Bondaryka z operatorem telefonii cyfrowej, u którego pracował w okresie, kiedy po kilku latach pracy w UOP (poprzedniku ABW) odszedł ze służby. Krytykowano wysokość odprawy, jaką dostał, wietrzono nieczyste intencje przy transakcji nabycia służbowego samochodu przez Bondaryka. Ostatnio krytycznie oceniono brak aktywności ABW podczas afery Amber Gold.
Przebąkiwano, że Krzysztof Bondaryk niebawem straci stanowisko, wymieniano nawet stuprocentowego kandydata, który go zastąpi (jeden z byłych komendantów wojewódzkich policji).