Ojcem chrzestnym pomysłu poparcia Zdzisława Pupy w wyborach uzupełniających do Senatu na Podkarpaciu (pięć powiatów, okręg 55) był wicemarszałek Sejmu Marek Kuchciński z PiS. Pomysł pojawił się nazajutrz po przewrocie majowym, jak nazywa się w partii Kaczyńskiego akcję wyrwania Podkarpacia spod rządów PSL i postawienia na czele województwa marszałka – senatora PiS Władysława Ortyla. 26 maja br. Ortyl zwolnił w Senacie krzesło, na którym PiS postanowiło usadzić Pupę.
– To nie ja jestem przyczyną wyborczego zamieszania. Nie byłoby tych wyborów, gdyby nie afera w Urzędzie Marszałkowskim, korupcja, seks, płatna protekcja. To PiS ratuje honor regionu – podkreśla ze skromnością sam zainteresowany. Można powiedzieć, że w partii ma silną pozycję, choć nie jest już członkiem PiS – musiał złożyć legitymację przed rokiem, kiedy został sekretarzem gminy Dębica. Bo w wyborach do Sejmu w 2011 r. zabrakło mu 1,5 tys. głosów, mimo piątej pozycji na liście PiS i dobrego słowa od ojca Rydzyka.
Kuchciński, pytany dlaczego PiS tak lansuje Pupę, mówi, że to był najsilniejszy kandydat na Podkarpaciu i jedynie on gwarantował wygraną i to z wielką przewagą (dostał prawie 61 proc. głosów). Bo wyłącznie takie zwycięstwo interesowało partię: trzeba było dać mocny sygnał, że Polacy są przeciw obecnemu rządowi. Sam Pupa przypisuje tę silną pozycję swej długoletniej przyjaźni z wicemarszałkiem Stanisławem Zającem, senatorem PiS (wcześniej parlamentarzystą ZChN i AWS), który zginął w katastrofie smoleńskiej. Zając przekonał Pupę do członkostwa w ZChN, potem już się prawie nie rozstawali, byli jak bracia, a w domu Zająca traktowany był jak rodzina. – Był jak cień Stasia, brał z niego przykład – wspomina senator Alicja Zającowa; pan Zdzisław bardzo ją wspierał w kampanii, teraz ona się odwzajemniła.