Podczas niedawnego marszu PiS padały hasła, że 13 grudnia 1981 r. i 4 czerwca 1989 r. to momenty narodowej zdrady. Co pokazuje, że przyszłoroczne obchody okrągłej rocznicy tamtych wyborów, powołania nowej Rzeczpospolitej, a także poprzedzających te wydarzenia obrad Okrągłego Stołu, powstania rządu Mazowieckiego, a po drodze 10 rocznica wstąpienia do Unii Europejskiej – staną się kolejną okazją do pompowania politycznego konfliktu.
Na dobrą sprawę będziemy obchodzić 25 rocznicę wybuchu sporów o nową Polskę. Trwa dyskusja, czy nowe państwo to był wielki sukces z kilkoma niepowodzeniami, czy wielka katastrofa bez przebłysków? Krytykowane są nie tylko ekonomiczne i systemowe wady nowego państwa – to jeszcze byłoby jakoś zrozumiałe. Negowana jest jednak także demokratyczna legitymacja III RP, którą prawica postrzega (tak przynajmniej deklaruje) jako państwo niesuwerenne (bo zwasalizowane przez sąsiadów), bez wolności słowa i poszanowania praw obywatelskich, podobne do PRL. Jeśli III RP niewiele się różni od komunistycznej Polski Ludowej, to logiczne jest, że nie ma co świętować 4 czerwca, a tym bardziej Okrągłego Stołu.
Amputowana legenda
III RP już trwa pięć lat dłużej niż jej poprzedniczka II RP, zwłaszcza że ta powstała w zasadzie nie w 1918 r., bo w istocie kilka lat później, po wojnie bolszewickiej. Potem trwała w nieustannym zagrożeniu z dwóch stron, co, jak jakieś fatum, doprowadziło do kolejnej nieuchronnej utraty niepodległości. Ale pozostał mit niezłomnego, demokratycznego na miarę czasów państwa, które miało swoją duszę. A III RP nie ma żadnej duszy – zdaje się dowodzić prawica.
Państwo powstałe po 1989 r. nie może wybić się na wielkość, nie dorobiło się legendy, jest przedstawiane jako niepoważna, byle jaka bananowa republika, zawłaszczona przez kolesiów i cwaniaków.