Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Jak o tym mówić?

O seksie idealnym i realnym

„Specyfika więzi między rodzicami a dziećmi sprawia, że zwykle jest im trudniej rozmawiać o seksie niż rodzeństwu albo przyjaciołom, a nawet obcym ludziom”. „Specyfika więzi między rodzicami a dziećmi sprawia, że zwykle jest im trudniej rozmawiać o seksie niż rodzeństwu albo przyjaciołom, a nawet obcym ludziom”. JCB Prod / PantherMedia
William L. Yarber, profesor w Instytucie Kinseya do Badań nas Seksem, Płcią i Reprodukcją, o seksie idealnym i realnym, o różnych oczekiwaniach kobiet i mężczyzn oraz o tym, jak wygląda edukacja seksualna w USA.
Zajęcia edukacyjne w klinice seksuologicznej w Waszyngtonie, lata 70.Wally McNamee/Corbis Zajęcia edukacyjne w klinice seksuologicznej w Waszyngtonie, lata 70.
William L. Yarber jest profesorem w Instytucie Kinseya do Badań nad Seksem, Płcią i Reprodukcją na Uniwersytecie Indiana w Bloomington.AN William L. Yarber jest profesorem w Instytucie Kinseya do Badań nad Seksem, Płcią i Reprodukcją na Uniwersytecie Indiana w Bloomington.

Jacek Żakowski: – Skąd ludzie wiedzą, jak uprawiać seks?
William L. Yarber: – Dziś głównie z internetu.

A wcześniej?
Od braci, sióstr, kolegów, którzy przeważnie też nie mają doświadczenia, ale coś gdzieś słyszeli albo coś sobie wyobrazili.

A rodzice?
Rodzice nigdy nie byli ważnym źródłem informacji o seksie. Historycznie biorąc, matki i ojcowie o seksie uparcie milczą. A jeśli cokolwiek mówią, to tylko: „nie rób tego do ślubu”. Ale w dniu ślubu, a nawet po ślubie rodzice nie robili się specjalnie rozmowni. Specyfika więzi między rodzicami a dziećmi sprawia, że zwykle jest im trudniej rozmawiać o seksie niż rodzeństwu albo przyjaciołom, a nawet obcym ludziom.

Podobno kiedy brytyjska królowa Wiktoria zapytała matkę, co robić w noc poślubną, usłyszała: „leż spokojnie i myśl o imperium”. Gdyby jej mąż usłyszał to samo, dynastia by wymarła.
Dlatego to była typowa rada dla kobiet. Rada dla mężczyzn była dokładnie przeciwna. Zawsze szukaj seksu. Im więcej partnerek, tym lepiej. Im wcześniej zaczniesz, tym lepiej. Mężczyzna miał zawsze chcieć seksu i być gotowy na seks. W Ameryce mówimy, że do uprawiania seksu mężczyzna potrzebuje miejsca, a kobieta powodu. W zdecydowanej większości kultur mężczyźni byli dużo bardziej seksualni niż kobiety.

Dlaczego?
Biolog ewolucyjny powie, że celem była reprodukcja. Zapewnienie przetrwania naszemu DNA jest obowiązkiem samca. Im intensywniej sieje, tym większa szansa na liczne potomstwo, które przekaże DNA dalej. Im więcej seksu, tym mniejsze ryzyko, że nasze DNA zginie. Ryzyko, które ponoszą kobiety, jest diametralnie inne. Prawie rok w ciąży. Potem lata uwiązania przez obowiązek opieki nad dzieckiem i do całkiem niedawna duże prawdopodobieństwo, że ono nie przeżyje, więc cały wysiłek pójdzie na marne. A do tego ryzyko śmierci w połogu. Dlatego mężczyźni szukali raczej seksu, a kobiety miłości, bo ona wiązała się z nadzieją na wsparcie w opiece nad dzieckiem. Dziś to wygląda inaczej, ale ślady tej historii zostały.

W genach czy w kulturze?
Nie wiadomo. Ale kultura wciąż wspiera „seksualność” mężczyzn i „emocjonalność” kobiet. Takie przekonanie dociera do nas zewsząd – od rodziców, przyjaciół, z literatury, kina, piosenek, internetu. Społeczny przekaz niewiele się zmienił, chociaż społeczeństwo zmieniło się zasadniczo. Cywilizacja stworzyła nową wiedzę i rzeczywistość, ale świadomość została tylko trochę zmodyfikowana. Przekaz dla mężczyzn jest w zasadzie niezmienny: mamy zawsze chcieć seksu. A nowy przekaz dla kobiet mówi, że mają kontrolować seks.

Kontrolować seks czy mężczyzn za pomocą seksu?
Kontrolować seks, kontrolując nasze seksualne dążenia, a przez to w jakimś sensie też nas. To kobieta ma powiedzieć „nie”, kiedy do seksu nie powinno dojść albo kiedy nie należy się dalej posunąć w seksie. W większości kultur wciąż panuje przekonanie, że kiedy młody mężczyzna ma więcej partnerek i bardziej eksperymentuje, to dobrze. Kiedy to samo robi kobieta – to źle. Pod względem tych odczuć zmieniliśmy się mniej, niż się na ogół sądzi.

A rewolucja seksualna?
Bardziej zmieniła ekspresję naszych odczuć niż same odczucia. One są nieoczekiwanie trwałe. Poglądy seksualne zmieniły się dużo bardziej niż związane z seksem emocje. Antykoncepcja sprawiła, że kobiety mogą być bardziej seksualne, ponosząc mniejsze ryzyko biologiczne. W dużym stopniu uwolniły się od widma niechcianej ciąży. Kontrolując seks, mogą się kierować własną przyjemnością. To jest prawdziwa rewolucja w obyczajowości. Bo historycznie kobieta nie miała prawa do przyjemności z seksu. Seks miał być dla niej obowiązkiem, a nie źródłem rozkoszy. Rozkosz seksualna była monopolem mężczyzn. Kulturowy przekaz skierowany do kobiet wciąż mówi – rozkosz jest dobra, ale bez przesady. Zastanów się, co pomyślą inni, kiedy przesadzisz z seksem. Więc seks tak, ale nie za dużo.

Bo nauka, kariera, rodzina?
Bo jesteś kobietą. Dla mężczyzn nigdy nie jest za dużo. To jest fundamentalna nierówność ukryta w kulturze. Dlatego kiedy mówię o tym na wykładzie, zawsze powtarzam – nie ma żadnego powodu, żeby dorosły człowiek, bez względu na płeć, decydując o swojej seksualności, zastanawiał się, co pomyślą rodzice czy sąsiedzi. To musi być ich problem. Kobiety i mężczyźni mają takie samo prawo do seksualnej samorealizacji. Seks jest przecież jedną z najważniejszych sfer naszego życia. Kiedy jesteśmy dorośli, nikt nie ma prawa ograniczać naszych rozkoszy. Jeśli tylko nie robimy innym ludziom krzywdy. To jest podstawowa nauka, jaką trzeba dziś przekazywać ludziom uwięzionym między starymi normami i nowymi pragnieniami.

W Polsce to jest wielki temat. Kto ma przekazywać wiedzę o seksualności? Komu ją przekazywać? Jak to robić? Co powinni wiedzieć młodzi ludzie przed ślubem albo przed pierwszym seksem? Od kiedy powinni to wiedzieć? Dziś każdy kraj szuka tu swojej drogi i prawie w każdym jest jakaś awantura o seks. A kiedyś skąd ludzie wiedzieli, co robić po wejściu do małżeńskiej sypialni?
Wielu nie wiedziało. Próbowali. Często się rozczarowywali. Nawet teraz parom zajmuje średnio rok, nim znajdą swój styl sprzyjający obojgu, zanim nauczą się dawać sobie rozkosz, nim seks da im to, co może im dać. Pierwszy raz jest często komiczny albo traumatyczny, przynajmniej dla jednej ze stron. Jeżeli ludzie tego wcześniej nie wiedzą, to powstają urazy, które mogą mieć bardzo poważne skutki. Bo w telewizji pierwszy raz jest wspaniały. Muzyka, zwolnione tempo, lekko zamglony obraz. To kształtuje wyobrażenia ludzi. Rzeczywistość jest inna, więc ludzie obwiniają siebie lub partnera, a to psuje ich przyszłość. Mało kto zdaje sobie sprawę, że seksualność każdej pary to proces, w którym można latami wspinać się na szczyty, ale trudno uniknąć rozczarowujących upadków.

Jakoś ludzie przez wieki z tym żyli.
Tylko czy dobrze żyli? Kobiety szybko z seksem kończyły albo uprawiały go bez przyjemności. Mężczyznom seks przynosił rozładowanie, ale zwykle nie dawał rozkoszy. Dopóki seks nie był tak wszechobecny w kulturze, kiepski seks albo brak seksu specjalnie nie frustrował. Dziś wywołuje nieznane wcześniej napięcia, skłania do poszukiwań i do ryzykownych zachowań. Póki seks był trzymany pod korcem sfery prywatnej, każdy prywatnie jakoś sobie z nim radził. Dziś jest wszechobecny. Wszedł do sfery publicznej, więc trzeba o nim rozmawiać publicznie.

Wiele badań potwierdza, że im więcej młody człowiek wie na temat seksu, tym mniejsze ryzyko, że stanie się przedmiotem jakiegoś rodzaju seksualnego wykorzystywania, i większa szansa, że seks będzie dla niego źródłem przyjemności, a nie koniecznością.

To kiedy człowiek powinien pierwszy raz spotkać eksperta, który mu powie, co w związku z jego seksualnością jest dobre i co jest normalne?
Kinsey nie mówił, co jest dobre ani co jest normalne. Mówił, co jest typowe, a co nietypowe. Bo różnym ludziom różne zachowania sprawiają przyjemność. To jest ważne także społecznie, bo dawana wzajemnie przyjemność umacnia więź między ludźmi, scala pary, buduje pozytywne postawy wobec innych. Na drodze do niej stoją jednak kulturowe hamulce. Tego nie wypada, tego się nie robi. Najbliższym stosunkowo łatwo jest mówić o tym, co ich zdaniem jest niepożądane. Seks przed ślubem jest zły, seks na pierwszej randce jest zły... Wiele dzieci wcześnie słyszy od bliskich, co to jest zły dotyk. Niewiele kiedykolwiek usłyszy, co to jest dobry dotyk. Rodzicom bardzo trudno jest mówić o tym, jak sami zachęcają partnera, by ich dotykał tak, jak najbardziej lubią, albo w jaki sposób komunikują, że teraz nie mają ochoty na seks, aby partnera nie urazić. Dużo łatwiej jest o tym rozmawiać z ekspertem.

Zresztą każdy człowiek i każda para ma trochę inną seksualność. Co dobre dla rodziców, nie musi być dobre dla dzieci i ich partnerów. A bardzo niewielu rodziców powie swoim dzieciom, że szansa na wzajemną, pożądaną przyjemność z seksu nawet w doświadczonym związku wynosi tylko 50 proc., a przynajmniej co dziesiąty seks jest dla obojga partnerów kompletnie niezadowalający. To trzeba wiedzieć, by mieć realistyczne oczekiwania. Większość ludzi jest przecież przekonana, że dobry związek to taki, w którym każdy seks będzie fantastyczny.

A to jest niemożliwe?
To jest niezgodne z naturą. Każdy jednego dnia czuje się lepiej, a drugiego gorzej. Bywają trudniejsze okresy. Kiedy para tego nie rozumie, narastają napięcia i konflikty, pojawia się chłód i niechęć. Bardzo dobre pary w różnych stadiach związku się przez to rozpadają. Koszty są ogromne – prywatnie i społecznie. A nikt młodym ludziom o tym nie opowiada. Jeśli ktoś z nimi rozmawia o seksie, to głównie o tym, że trzeba go unikać, a kiedy się nie da, to jak się zabezpieczyć przed ciążą albo chorobą. Nawet w liberalnych szkołach nikt nie mówi uczniom, jak proponować seks ani jak podejmować związane z nim decyzje.

Młodzi ludzie otrzymują dziś od dorosłych dwa radykalnie sprzeczne komunikaty. Jeden, że seks jest wspaniały, i drugi, że mają go unikać. To robi bałagan w głowach i w życiu. A seks to wielkie wyzwanie dla każdego człowieka. Wiele osób przez dużą część życia dramatycznie zmaga się z dwiema prawdami zdrowej seksualności. Że jakkolwiek wspaniały byłby dla nas seks, nie można nim zastąpić naszych innych potrzeb. I że jakkolwiek ważne byłyby wszystkie inne potrzeby, nie mogą zastąpić seksu. Każdy się z tym zmaga, większość sobie tego nie uświadamia i bardzo niewielu potrafi dzielić się tymi zmaganiami z innymi. Zwłaszcza z własnymi dziećmi. Większość z nas to po prostu przerasta. Tę naszą słabość racjonalizujemy tezą, że obowiązkiem dorosłych jest kontrolowanie seksualności młodzieży, a najlepiej jest ją kontrolować, jak najmniej o niej mówiąc. To jest kompletna bzdura, ale w wielu konserwatywnych kulturach ten zabobon jest nienaruszalny. Bo wyraża lęk starszych przed utratą kontroli nad młodszymi, której i tak nie mają, ale wolą nie przyjmować tego do wiadomości.

Ale jest też coś w tezie, że rozmowa o seksie zwiększa ochotę na seks.
Jeśli istnieje deficyt, to rozmowa o nim przypomina. Tylko że nawet kilkulatek nie musi iść do szkoły, by sobie przypomnieć o seksie. Wystarczy że włączy telewizor, popatrzy na stroje kobiet albo na billboardy. Dziś seks jest wszędzie. Szkoła może pomóc jakoś się w tej powszechnej seksualności odnaleźć lub może tego nie robić, ale to ekspozycji na seks specjalnie nie redukuje ani nie potęguje.

Kiedy szkoła powinna zacząć rozmawiać z uczniami o seksie?
O tym, że seks istnieje, trzeba zacząć rozmawiać, kiedy dzieci zdają sobie z tego sprawę. Ale poważna partnerska, otwarta rozmowa potrzebna jest nastolatkom.

Jedenastolatkom czy dziewiętnastolatkom?
Zależy od kultury. W jednych krajach potrzebują tego trzynastolatki, a w innych piętnastolatki.

Czego potrzebują?
Wiedzy, narzędzi refleksji o własnej seksualności i wzorców rozmawiania o sprawach intymnych, które nie wulgaryzują, ale otwierają na dialog. Choćby z najbliższymi. Nie chodzi o zachęcanie. Chodzi o pomoc w dokonywaniu właściwych świadomych wyborów. Większość młodych osób uprawia seks przed ślubem, w tym wielu nastolatków. Nie można bez końca udawać, że tego nie robią, i tylko powtarzać, by tego nie robili. Mamy obowiązek dostarczyć im narzędzi, dzięki którym będą to robili bardziej odpowiedzialnie i mniej ryzykownie.

Kontrargument jest taki, że to ułatwi i przyspieszy decyzję o podjęciu współżycia.
To jest kiepski argument. W USA mamy różne modele mówienia o seksie w szkole. Są szkoły mówiące wyłącznie o potrzebie wstrzemięźliwości i są te prowadzące rozbudowane programy wychowania seksualnego. Wiele niezależnych badań pokazuje, że uczniowie, którzy w szkole słyszą tylko, że mają zaczekać z seksem do ślubu, rzeczywiście zaczynają współżycie odrobinę później niż ci, którzy mają rozbudowane wychowanie seksualne w szkole, ale robią to dużo bardziej ryzykownie, czyli przypadkowo i bez zabezpieczeń. Ich inicjacja jest więc tylko trochę późniejsza, ale statystycznie dużo bardziej niebezpieczna.

Milczenie szkoły o seksie szkodzi uczniom?
Także z punktu widzenia konserwatywnych wartości. Badania pokazują, że najpóźniej decydują się na seks nie ci uczniowie, którzy słyszeli tylko o abstynencji, ale ci, którzy mieli tak zwany akceptowalny, czyli ograniczony, program wychowania seksualnego, mówiący głównie o zabezpieczeniach przed ciążą i chorobami oraz o uwarunkowaniach kulturowych, ale nie o seksualnej rozkoszy. Wynikiem akceptowalnego programu jest też mniejsza liczba partnerów seksualnych, mniej niechcianych ciąż i częstsze używanie prezerwatyw. Natomiast programy przekonujące do abstynencji po prostu nie działają i statystycznie są przeciwskuteczne. To jest twarda empiryczna wiedza. Dlatego nawet konserwatywne szkoły z nich rezygnują, a stany dostają od rządu pieniądze na program akceptowalny. Połowa stanów zrezygnowała już z finansowania programów proabstynenckich, żeby nie szkodzić uczniom.

Co na to rodzice?
Nawet konserwatywni rodzice w większości wolą akceptowalny program. Już rozumieją, że ich dzieci potrzebują wiedzy, jak to robić, a nie jak tego nie robić. Bo i tak będą to robiły. Nawet jeśli wierzą, że abstynencja jest piękną ideą.

Nauczyciele są do takich rozmów gotowi?
Tego nie powinni robić szkolni nauczyciele. W Ameryce ani w żadnym kraju, który ten program wprowadza – w Brazylii, w Chinach, w Rosji – nie robią tego nauczyciele tradycyjnych przedmiotów. To jest zadanie dla specjalnie szkolonych edukatorów.

Bo potrzebna jest specjalistyczna wiedza?
Raczej język, umiejętność rozmowy. Ale ważne są też predyspozycje. Z badań wynika, że dobrymi edukatorami są ludzie, których satysfakcjonuje ich własne życie seksualne. To powinny być specjalnie dobierane osoby. Inaczej mogą się czerwienić na lekcjach. To jest katastrofa. Cała klasa zaczyna się ścigać, kto najlepiej wprawi nauczyciela w zakłopotanie. A nauczyciele są do rozmów o seksie niegotowi, podobnie jak rodzice. Przecież z nimi nikt takich rozmów nie prowadził.

rozmawiał Jacek Żakowski

William L. Yarber jest profesorem w Instytucie Kinseya do Badań nad Seksem, Płcią i Reprodukcją na Uniwersytecie Indiana w Bloomington. Kierował międzynarodowym zespołem, który opracował tzw. akceptowalny program wychowania seksualnego dla szkół. W Polsce brał udział w konferencji „Edukacja seksualna. Stan – uwarunkowania – dobre praktyki” zorganizowanej przez prof. Zbigniewa Izdebskiego w związku z dwudziestoleciem Podyplomowych Studiów Wychowania Seksualnego na Uniwersytecie Warszawskim.

Polityka 3.2014 (2941) z dnia 14.01.2014; Społeczeństwo; s. 34
Oryginalny tytuł tekstu: "Jak o tym mówić?"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną