W kraju, gdzie jedna trzecia wyborców ma lewicowe poglądy, żaden lewicowy kandydat nie ma szans na dwucyfrowy wynik w wyborach prezydenckich. A być może wszyscy lewicowi kandydaci łącznie nie będą mieli dwucyfrowego wyniku. To jest katastrofa i polityczne bankructwo.
Wiele prognoz wskazuje, że jeśli lewica jakoś się nie dogada, jesienią może powstać Sejm bez lewicowej partii. Leszek Miller zmierza w tę stronę, nie tylko wystawiając Magdalenę Ogórek, ale też zapowiadając koalicję z PO. Po co głosować na partię z lewicowym szyldem, skoro jej marzeniem jest bycie przybudówką PO, a twarzą katolicka eklezjolożka? Z drugiej strony wieko trumny lewicowych formacji dobija Janusz Palikot, coraz bardziej samotnie walczący o prezydenturę i mający coraz mniejsze szanse na przekroczenie symbolicznego pięcioprocentowego progu.
To jednak nie lewica w Polsce bankrutuje, lecz występujące pod jej szyldami grupki polityków o bardzo różnej, przeważnie niejasnej, tożsamości. SLD jest bardziej establishmentowy i postkomunistyczny niż kiedykolwiek. Palikot raz jest lewicowy, kiedy indziej zarzeka się, że nic go z lewicą nie łączy. Mniejsze ugrupowania nie są dla większości wyborców czytelne. Zieloni, którzy z partii ekologicznej stali się spójną nowolewicową ofertą, nie przebili się z tym przesłaniem do elektoratu.
Problemy lewicy
Wszystkie tożsamości są dzisiaj niejasne. Z grubsza wiadomo jednak, że lewicowość to opcja na rzecz słabszych i otwartość na zmiany, a prawica stoi na straży silnej władzy i tradycji. Przy użyciu tych kryteriów można wskazać polityków i partie prawicy, ale dużo trudniej jest, zwłaszcza w Sejmie, odnaleźć partie lewicy.